Tomasz Talaga, redaktor TuŁódź.pl: Porozmawiajmy o Fotofestiwalu najpierw w ujęciu historycznym. W tym roku przypada już XIX edycja?
Justyna Kociszewska, członkini rady programowej Fotofestiwalu: Tak... Zaczęło się w 2001, zdaje się w kwietniu, dzięki działaniom Krzyśka Candrowicza, „Ojca Założyciela” i dobrego ducha festiwalu, który ciągle między nami krąży. Krzysiek studiował wtedy socjologię i w kręgu znajomych rozkręcał pierwszą edycję. Podczas edycji piętnastej, w ramach okrągłych urodzin pozbieraliśmy fotografie ze wszystkich dotychczasowych festiwali i uśmialiśmy się do łez. Z perspektywy czasu pierwsze wydarzenia były jeszcze amatorskie, punkowe, fotografie wystawiane na ogrodzeniach, drukowane różnymi metodami, bardzo offowe. Były to też inne czasy, ale już wtedy okazało się, że jest wielka potrzeba wśród odbiorców i publiczności na sztukę fotograficzną. A my, jak się potem okazało, byliśmy pierwszym festiwalem fotografii w Polsce - miesiąc później rozpoczął się Miesiąc Fotografii w Krakowie. Powoli, z roku na rok, nasza inicjatywa coraz bardziej rosła i profesjonalizowała się do punktu, w którym jesteśmy teraz. Za rok dwudziesta edycja, na której zjawi się przynajmniej kilkuset gości z zagranicy, z kraju i reprezentantów różnych imprez i instytucji oraz fotografów. Gromadzimy kilkanaście tysięcy widzów. Zdarzają się edycje, w programie których jest 38 wystaw, razem z wystawami towarzyszącymi.
To, co się nie zmienia w naszym festiwalu, to podejście wychodzące z korzeni festiwalu - socjologiczne. W fotografii szukamy piękna i sztuki, ale zawsze też odpowiedzi na pytania dotyczące nas wszystkich. Choć pokazujemy różnorodne projekty, bliżej nam do dokumentu, reportażu niż do sztuki konceptualnej w galerii z białymi ścianami. Formalnie jesteśmy gdzieś pośrodku między tymi skrajnościami, ale kontekst ludzki zawsze się dla nas liczy. Widać to w tym, jak festiwal jest organizowany. Myślimy cały czas o publiczności i staramy się, aby było to miejsce wymiany myśli, miejsce spotkań, imprez, dyskusji. Mamy nadzieję, i do tej pory potwierdzała to widownia, że atmosfera samego wydarzenia jest wyjątkowa i nie ma tego dystansu między organizatorami a publicznością, który często pojawia się, gdy festiwale nabierają rozmachu. Chcemy, by nasi goście czuli się ugoszczeni, by nie mieli wrażenia, że biegają z wydarzenia na wydarzenie z wywieszonym językiem, tylko żeby mieli czas usiąść, spotkać nowych ludzi, porozmawiać, wymienić doświadczenia, dowiedzieć się czegoś nowego. Myślę, że w tej kwestii przez lata nic się nie zmienia.
TT: Przez te prawie dwadzieścia lat wyszliście od formuły amatorskiej. Można powiedzieć, że profesjonalizowaliście się z biegiem czasu. Jak zmieniał się Wasz koncept pracy, kontaktu z uczestnikami festiwalu, z gośćmi zapraszanymi na festiwal, jak to ewoluowało?
JK: Jeśli chodzi o kształt festiwalu, to na początku trwał on ponad miesiąc. Był moment, gdy festiwal trwał dziesięć dni. Teraz doszliśmy do formuły, w której festiwal trwa dwa i pół tygodnia i wydaje się nam to optymalne, gdy mówimy balansie nakładu środków organizacyjnych do czasu na odwiedzenie wystaw. Bardzo cieszył nas moment, kiedy otworzyliśmy się na rynek międzynarodowy. Wtedy naszą misją stało się prezentowanie polskiej publiczności tego, co się dzieje w fotografii na świecie. Byliśmy praktycznie jednym z niewielu lub nawet jedynym nośnikiem, który był w stanie to pokazać. Wtedy mieliśmy edycje dotyczące współczesnej fotografii portugalskiej czy chińskiej. Czasy się jednak zmieniają a wraz z nimi potrzeby publiczności. „Oknem na świat” stał się też już dawno Internet. Za rok planujemy zatem edycję poświęconą Łodzi i lokalności, w której skupimy się bardziej na łódzkich instytucjach i artystach i zaprosimy ich do współpracy z międzynarodowymi partnerami.
Zmieniliśmy się także strukturalnie jako organizator. Duża część ekipy, która go organizuje, dorosła razem z festiwalem. Chociażby Krzysiek [Candrowicz - przyp. red.], który miał dwadzieścia parę lat, gdy zaczynał festiwal, w międzyczasie był dyrektorem jednego z większych wydarzeń fotograficznych w Europie - Triennale w Hamburgu - ale co roku wraca do nas. Ja pracuję przy Fotofestiwalu osiem lat, Marta Szymańska ponad dwanaście, ale też w tym czasie pracowałyśmy przy innych projektach, zatrudniamy też osoby z szerokim doświadczeniem. Częściowo wskutek dużego stażu wspólnej pracy zdecydowaliśmy się cztery lata temu zmienić pionowy system zarządzania fundacji, w którym jest prezes zarządu, na kolektyw. Mamy ośmioosobowe ciało kolektywne i decyzyjne, w którym jest struktura pozioma. Wypracowujemy nowe sposoby działania instytucji kultury. Mamy nadzieję, że dzięki temu praca w kulturze będzie bardziej sprzyjająca dla pracowników, dla ich kreatywnego myślenia, dla dostosowania systemu pracy do ludzi tworzących kulturę.
TT: Czyli lubicie być pierwsi...
JK: (śmiech) Lubimy eksperymentować, to na pewno, a przy okazji czasem okazuje się, że jesteśmy pierwsi.
TT: Jak doszliście do tegorocznego konceptu Fotofestiwalu, co na nim zobaczymy?
JK: Rzeczywiście, co roku mamy zagwozdkę, o czym opowiedzieć na następnym festiwalu. To jest wynikowa wielu spraw. Pierwsza jest taka, że jeździmy po wielu festiwalach międzynarodowych, oglądamy, co teraz interesuje fotografów, czy powtarzają się jakieś motywy. Ale też patrzymy, co interesuje nas wszystkim i o czym dyskutuje społeczeństwo. I tak przez ostatnie trzy lata nasze tematy stworzyły swego rodzaju tryptyk tematów dość bliskich człowiekowi, i czasem dość trudnych. Była edycja o relacji człowieka z naturą i oddziaływaniu człowieka na przyrodę. Mieliśmy edycję dotyczącą świata duchowego i tego, jak fotografia jest w stanie pokazać coś, co jest właściwie niewidzialne. I po tych edycjach stwierdziliśmy, że może trzeba zrobić oddech od wielkich narracji i skupić się na czymś bardziej osobistym, bliższym każdemu. Zastanawialiśmy się, co to może być, co łączy fotografię i wspólne dla każdego zainteresowania. I wydaje nam się, że kolekcjonowanie to jest właśnie to. Nie musi to być kolekcjonowanie drogiej sztuki, - kolekcjonerem jest każdy z nas. Każdy zapewne przeszedł ten etap jako dziecko zbierając samochodziki, kolorowe karteczki czy inne eksponaty, potem w różnej formie jako dorosły. Jeśli nie zbieramy przedmiotów, to lubimy zbierać jakieś doświadczenia.
Tematem jest kolekcja i kolekcjonowanie jako sztuka, jako forma działalności, ale też jako nawyk, jako pasja, czasem jako absolutna obsesja, która zaczyna nami rządzić i staje się nałogiem. Chcemy, by wystawy reprezentowały po trochu każdy z tych wątków. Zaprosiliśmy kolekcjonerów, którzy są bardzo silnymi osobowościami i którzy w sposób bardzo autorski podchodzą do ekspozycji swoich zbiorów, z których tworzą opowieści, a nie gablotę nabytków. Pierwszy z nich to Antoine de Galbert, którego wystawa będzie otwarta w październiku w Muzeum Sztuki w Łodzi. Artysta postanowił wybrać ze swoich zbiorów zdjęcia zaangażowane politycznie opowiadające o naszym świecie w kryzysie. Autor tworzy z tego bardzo spójną i odpowiedzialną wypowiedź artystyczną. Drugi francuski kolekcjoner Jean-Marie Donat zbiera fotografię amatorską z mniej oczywistych miejsc typu pchlie targi czy wyprzedaże internetowe. Wydał też trzy albumy, w których zbiera zdjęcia znalezione na Google Graphics. Część kolekcji, którą pokaże w Łodzi, to zdjęcia rodzinne, amatorskie, użytkowe ułożone według powtarzających się na nich wątków: znaki drogowe, kobiety przy telewizorach, czy panów prężących mięśnie przy samochodzie. Projekt w przewrotny sposób śledzi historię XX wieku i cynicznie komentuje naszą potrzebę autokreacji.
Prezentujemy też kolekcję węgierską, zbiór początkowo odzyskanych ze śmietników i wyprzedaży garażowych, a potem powiększający się dzięki dobrowolnym datkom, węgierskich fotografii od początku XX wieku (pierwsza fotografia jest z 1900 roku), aż do teraz. Kolekcjoner znalazł kiedyś worek ze śmieciami, którymi okazały się fotografie, zaczął je skanować w wysokiej rozdzielczości i założył stronę internetową, w której wszystkie te zdjęcia udostępnia na otwartej licencji. My, jako odbiorcy, możemy się tą kolekcją bawić, wpisywać np. #impreza i mamy przekrój przez wszystkie zdjęcia od 1900 roku do teraz pokazujące, jak ludzie się bawili. Można więc na podstawie tej kolekcji stworzyć swoje własne narracje. Choć są to w większości fotografie amatorskie to widzimy, że są często wykonane przez kogoś z „okiem” i talentem. Okazuje się, że w każdej rodzinie jest jakiś fotograf artysta.
Na ostatniej wystawie z Programu Głównego pokazujemy zbiory W. M. Hunta, który do ekspozycji w Łodzi wybrał te zdjęcia, na których pojawiają się kszałty litery O i I. Choć brzmi banalnie, efekt jest zaskakująco świeży i inspirujący.
TT: Można powiedzieć, że wracacie do swoich korzeni - jesteście mocno socjologiczni...
JK: Tak, mamy taki zamiar, by za każdym razem mówić o temacie, w którym, choć realizują go fotografowie, każdy może znaleźć coś dla siebie. Nie chcemy, by były to zagadnienia hermetyczne, lecz dotykające każdego z nas. Zależy nam na utrzymaniu kontaktu ze światem, z codziennością i z naszymi odbiorcami.
TT: Bardzo zmartwiliście się, gdy zaczęły się obostrzenia związane z COVID-19? Bardzo mocno Wam to pokrzyżowało plany?
JK: Organizacja festiwalu stała się wyjątkowym treningiem ekwilibrystyki intelektualnej.
TT: Ale przecież Wy lubicie eksperymentować...
JK: Tak, okazało się, że nasza struktura zarządzania jest dość dobra na tego typu sytuację i że podołaliśmy. Myślę, że kultura ogólnie jakoś sobie poradziła, pomimo tego, że była wraz z paroma innymi branżami na „pierwszej linii frontu”. Jeśli ktoś pracuje w kulturze to wie, że specyfika zawodu wymaga, by być elastycznym, trzeba umieć improwizować i te umiejętności u nas teraz się sprawdziły. Mimo wszystko jednak organizacja tegorocznego Fotofestiwalu była bardzo skomplikowana. Jesteśmy festiwalem zależnym od środków publicznych, których dostępność też stanęła pod znakiem zapytania ze względu na zaistniałą sytuację. Były więc momenty strachu, momenty niepewności. Myślę, że w tym roku od strony organizacyjnej wymyśliliśmy ten festiwal przynajmniej trzykrotnie. Pierwsze plany trzeba było wyrzucać do kosza i zaczynać od początku. Na szczęście wiemy, po co ten festiwal robimy, mieliśmy więc odpowiednią dozę spokoju, że jeżeli się nie uda, to trudno, najważniejsze jest bezpieczeństwo, nie będziemy robić nic na siłę. Obserwowaliśmy, co się dzieje, jakie są potrzeby. W marcu-kwietniu odwołaliśmy termin czerwcowy i postanowiliśmy spróbować w sierpniu.
Mamy też szczęście, że wystawy nadają się do oglądania w bezpieczny sposób w czasie pandemicznym.
TT: Być może kolejne pytanie powinienem zadać po festiwalu. Powiedz, jak sytuacja, w której w tym roku jesteśmy, może zmienić percepcję Waszego wydarzenia? Macie doświadczenie wielu lat obcowania z uczestnikami festiwalu. Jak myślisz: będą tak samo reagowali, czy może inaczej, niż dotychczas?
JK: Jesteśmy tego bardzo ciekawi. To potwierdza tezę, że lubimy nowości. Z jednej strony byliśmy przerażeni, z drugiej strony jesteśmy podekscytowani, ponieważ można zobaczyć tyle nowych rzeczy. Jestem przekonana, że wiele wątków będzie postrzeganych inaczej. Chociażby wystawa Ewy Ciechanowskiej i Artura Urbańskiego na Ogrodowej8. W temacie manipulacji mediów mamy na bieżąco tyle przemyśleń, że jeszcze przez długi czas będzie w nas to rezonować. Jesteśmy bardzo ciekawi, jaka będzie frekwencja - na początku myśleliśmy, że przyjdzie samo „środowisko”, teraz odbieramy coraz więcej głosów, że ludzie chcą przyjeżdżać z innych miast jako część wakacji, bo dawno nie byli na żadnym wydarzeniu, a wyjechać za granicę nie mogą.
Temat kolekcjonowania myślę, że też będzie inaczej odbierany przez pandemię. Gdy rozmawiałam z ludźmi na Skypie, wiele osób będących w izolacji skonfrontowało się z tym, co mają w domu: zaczęli sprzątać, robić miejsce w piwnicy i nagle okazało się, że jest tam wiele rzeczy, o których zupełnie zapomnieli. Choćby w ten sposób może się okazać, że ten temat będzie bardziej bieżący, niż był do tej pory.
TT: Być może będziecie mieli kolejny wątek, na kolejne edycje Fotofestiwalu, gdy okaże się, że ludzie zamknięci w domach potrzebujący robić zdjęcia, robią to obecnie zupełnie inaczej, niż dotychczas.
JK: Tak, to jest zupełnie inny, ciekawy wątek. Myślę, że wypłynie mniej więcej za rok, kiedy wszystko się przetrawi i kiedy artyści zaczną podejmować ten wątek, choć już teraz pojawiają się pierwsze produkcje: HBO wydało antologię filmów stworzonych w czasie izolacji, Magda Hueckel, fotografka i reżyserka, tworzy serial dedykowany tematowi pandemii. Ciekawe też, jak okres izolacji czy pandemicznego strachu wpłynie na wystawy Fotofestiwalu w sposób pośredni: na wrażliwość artystów czy nas jako odbiorców.
TT: Dziękuję bardzo za spotkanie i życzę powodzenia podczas Fotofestiwalu 2020.
JK: Dziękuję i do zobaczenia.
Fotofestiwal - Międzynarodowy Festiwal Fotografii w Łodzi odbędzie się między 6 a 23 sierpnia w Art_Inkubatorze na Tymienieckiego 3, a jego druga część rozpocznie się 2 października w lokalizacjach partnerskich: Muzeum Sztuki w Łodzi czy budynek Motyl Uniwersytetu Łódzkiego, na Sienkiewicza 21. Pełen programu festiwalu na www.fotofestiwal.com
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.