Retroperspektywy 2021. „Zależało nam, by za pomocą nowych środków podejmować próby ocalenia delikatniejszego przekazu, tych trudniejszych pytań”
Agnieszka Szynk: Stoimy u progu dziesiątej, jubileuszowej edycji Retroperspektyw. Czym festiwal był na początku i jak się zmieniał?
Tomasz Rodowicz: Na początku była to chęć spotkania z grupami teatralnymi, twórcami, którzy posługują się w teatrze podobnymi środkami wyrazu. Można powiedzieć, że chodziło o ruch, taniec, tekst, głos, pewną świadomość ciała – wychodzę z tradycji Grotowskiego, który uważał, że aktor powinien używać i wykorzystywać na scenie wszystkie dostępne środki wyrazu. Początkowo stawialiśmy również na muzykę i koncerty. Trudno byłoby mi wskazać jakąś konkretną różnicę między naszymi początkami a tegoroczną edycją festiwalu. Z czasem zyskiwaliśmy pewną dojrzałość języka teatru. Pozwalało nam to zapraszać grupy artystyczne, które w swojej sztuce stawiają sobie podobne pytania, te, które i my sobie zadajemy. Dla mnie i dla Chorei najważniejsze było tworzenie przestrzeni dla nowych form wyrazu. Wydawało się nam, że teatr jako tradycyjna forma sztuki, jest w dużej mierze wyeksploatowany. Język współczesnego teatru powinien być zupełnie inny, dostosowany do nowych technologii i innej wrażliwości widza.
AS: Na co, w takim wypadku, uwrażliwieni są dzisiejsi widzowie?
TR: Dzisiejszy widz reaguje na krótkie hasła, ma być komiksowo, muzycznie i gwałtownie. Dzisiejszemu widzowi trudno jest przekazać subtelne, głębokie i filozoficznie treści. Jesteśmy wychowani na klipach, migawkach i zderzeniach poprzez kontrasty i to dominuje nasz odbiór. W ostatnich edycjach zależało nam, by za pomocą nowych środków podejmować próby ocalenia tego delikatniejszego przekazu, być może tych trudniejszych pytań. Chcemy, by po kontakcie z naszym teatrem w widzu coś zostało – jakieś przeżycie, być może niepokój, przemyślenie.
AS: Czy to pozostanie w kontakcie z widzem można również rozpatrywać w kontekście jednego z tematów nadchodzącej edycji? Mam tu na myśli budowanie więzi i wspólnot.
TR: Przy otaczających nas niepokojach społecznych, politycznych, ale przede wszystkim zdrowotnych – mam tu na myśli zagrożenia wynikające z pandemii, takie jak izolacja i odosobnienie – chęć „żywego” spotkania jest bardzo silną potrzebą. Widzę to zarówno u siebie, jak i u innych. Najcenniejsze są właśnie te spotkania, które tworzą lub odtwarzają relacje dające nam poczucie wspólnoty. Ważne jest to, by czuć, że spotykamy się w jakieś sprawie, nieprzypadkowo. Chwilami takie właśnie spotkania mogą przerodzić się w święto. Bo spotkanie staje się świętem, kiedy niesie ze sobą dużą radość albo kiedy mamy poczucie dobrze wykorzystanego i spędzonego czasu. Można to porównać z unikalną, dziecięcą radością, kiedy dzieci mogą bawić się ze sobą.
AS: A jak w programie festiwalu zaistniały te elementy związane ze świętowaniem?
AS: Skoro przyglądamy się programowi… jedna z jego pozycji brzmi wyjątkowo enigmatycznie i intrygująco. Mam tu na myśli performance opisany jako „Wspólnota śniących”.
TR: Uważam, że to bardzo ciekawy i ryzykowny projekt, polegający na tym, że kontakt między uczestnikami odbywa się poprzez relacje dotyczące swoich snów, czyli kwestii bardzo intymnych i osobistych. Nie chcę jednak powiedzieć ani słowa więcej, ponieważ to, jakie środki zostaną wykorzystane, jest w dużej mierze tajemnicą, która ma rozwiązać się dopiero w finale. Ta propozycja to kolejny z elementów dopełniających idei wspólnotowości. Jest ona mało sterowalna, opiera się na dużym zaufaniu, a przede wszystkim dużej różnorodności ludzkich doświadczeń.TR: Myślę, że one funkcjonują w programie na bardzo różny sposób. Cieszę się, że udało nam się osiągnąć rodzaj niebanalnego myślenia o święcie i świętowaniu. W naszych propozycjach festiwalowych taką próbę wraz ze swoją grupą podejmuje na przykład Jacek Hałas z Poznania. Oni poprzez wspólną wielogodzinną naukę tańca, śpiewu, poprzez wspólny posiłek i biesiadowanie, będą próbować odtworzyć warunki mitycznego greckiego święta Hiperborea. Zaistnieje pewien specjalny rodzaj funkcjonowania publiczności. Bardzo zależy nam, by jak najwięcej osób wzięło w tym udział i ludzie nie czuli się widzami, tylko uczestnikami jakiegoś wydarzenia. Innym przykładem jest praca Krzysztofa Garbaczewskiego, który na swój sposób odwołuje się do działań Jerzego Grotowskiego. Garbaczewski, między innymi poprzez medytację i nowe technologie, chce przejść przez to, co jest świętem u Grotowskiego, do pytań wobec siebie. Są to dwa zupełnie skrajne przypadki, pokazujące, że w naszym festiwalu szukamy najróżniejszych sposobów na realizację tych tematów. Będzie również święto dla dzieci – „Dzień dobry Pinky Mouse!”, czyli koncert, na który chcemy zaprosić rodziny z dziećmi. Bardzo zależy nam na stworzeniu atmosfery radości i zabawy.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.