Podpis Andrzeja Dudy ma rozstrzygnąć nie tylko o nowym obowiązku informacyjnym, ale też o relacjach między obywatelami a branżą budowlaną. Gra toczy się o zaufanie, przejrzystość i setki milionów złotych.
Ostatnia prosta przed rewolucją
Projekt ustawy o jawności cen mieszkań przeszedł przez Sejm z pełnym poparciem wszystkich klubów parlamentarnych. To wydarzenie samo w sobie można uznać za precedens, ponieważ w ostatnich miesiącach trudno o jednomyślność nawet w najprostszych sprawach. Tymczasem tutaj – bez głosów sprzeciwu – uchwalono przepisy, które mogą głęboko przeorać relacje na rynku nieruchomości.
Zgodnie z nowym prawem każdy deweloper działający w Polsce będzie zobowiązany do prowadzenia strony internetowej, na której znajdą się aktualne ceny wszystkich oferowanych lokali – od momentu rozpoczęcia sprzedaży do jej zakończenia. To oznacza koniec z ukrytą polityką cenową, która – jak twierdzą krytycy – była dotąd jednym z narzędzi manipulowania popytem i maksymalizowania zysku.
Jasne stanowisko prezydenta?
Prezydent Andrzej Duda ma czas do 12 czerwca, by podjąć decyzję o podpisaniu ustawy. Według informacji przekazanych przez minister funduszy i polityki regionalnej Katarzynę Pełczyńską-Nałęcz, spotkanie z głową państwa przyniosło jednoznaczną deklarację.
– Pan prezydent powiedział, że ta sprawa powinna być uregulowana już dawno – poinformowała Pełczyńska-Nałęcz na konferencji prasowej. Jak dodała, Andrzej Duda wyraził krytyczne stanowisko wobec wpływu lobby deweloperskiego na życie publiczne. – Podkreślił, że nie należy takim wpływom ulegać – zaznaczyła minister.
To jasny sygnał, że podpis może być formalnością. Jednak do czasu złożenia go na papierze środowiska związane z rynkiem nieruchomości zachowują ostrożny optymizm.
Koniec z negocjacjami bez punktu odniesienia
Wielu kupujących mieszkania, szczególnie w dużych miastach, dobrze zna sytuacje, w których cena za metr kwadratowy bywała tajemnicą ujawnianą dopiero przy bezpośrednim kontakcie z przedstawicielem dewelopera. Zdarzały się też przypadki, w których ceny różniły się w zależności od tego, jak bardzo potencjalny nabywca wydawał się „zdeterminowany”. Nowe prawo ma zakończyć tego typu praktyki.
W założeniu ustawy chodzi o stworzenie transparentnego środowiska, w którym ceny są takie same dla wszystkich i dostępne publicznie. Ma to również ułatwić porównywanie ofert między różnymi inwestycjami, co w efekcie zwiększy konkurencję w branży i ograniczy sztuczne zawyżanie cen.
Polityczne starcie o fundusze dla gmin
Choć wokół ustawy o jawności cen panuje ponadpartyjny konsensus, to w tle toczy się zażarty spór o fundusze na budownictwo społeczne. Minister Pełczyńska-Nałęcz nie ukrywa frustracji wobec działań Ministerstwa Rozwoju i Technologii, które – jak twierdzi – blokuje środki z Krajowego Planu Odbudowy dla samorządów.
– Jeden podpis dzieli gminy od budowy tysięcy mieszkań – mówi bez ogródek Pełczyńska-Nałęcz.
Z kolei wiceminister Tomasz Lewandowski odpiera zarzuty i tłumaczy, że obecne przepisy są niewystarczające. Bez przyjęcia nowej ustawy priorytetyzującej projekty resort nie może racjonalnie dysponować środkami z KPO. Jak wylicza, według obowiązujących regulacji środki mogłyby trafić jedynie do 17 projektów, podczas gdy pominiętych zostałoby 33 znacznie większych i bardziej potrzebnych inwestycji.
Jawność cen to dopiero początek?
Choć ustawa nie dotyka bezpośrednio kwestii lokali komunalnych czy mieszkań czynszowych, wpisuje się w szerszy kontekst potrzeb mieszkaniowych Polaków. Brak dostępu do taniego i godnego mieszkania to problem, który narasta od lat – a pandemia i inflacja tylko pogłębiły frustrację społeczną. W tej sytuacji każda inicjatywa zwiększająca przejrzystość i równość szans na rynku jest odbierana jako krok w dobrą stronę.
Rząd i prezydent stają przed wyzwaniem, które nie kończy się na jednej ustawie. Decyzja o ujawnieniu cen to symbol – sygnał, że państwo może i chce przeciwdziałać nierównościom na rynku mieszkaniowym. Pytanie tylko, czy na deklaracjach i jednym podpisie się nie skończy.
Komentarze (0)