Justyna Glapiak: Czy jednorazowe sprawdzenie wiedzy ucznia przy pomocy kilkunastu kartek arkusza, co już za chwilę czeka ósmoklasistów, nie jest absurdalne?
Magdalena Niedźwiecka-Anuszczyk: Szkoła dąży do tego, żeby sprawdzić osiągnięcia dziecka i to nie jest niczym złym. Natomiast samo pisanie testów w obecnej formie w ogóle nie wpisuje się w potrzeby młodych ludzi, których mamy dziś w szkole. Testowanie ma się nijak do tej wiedzy potrzebnej, by radzić sobie ze współczesnością. Wpływa na uczniów stresująco i demotywująco.
Wobec tego, jaką mądrą alternatywę dla testów ósmoklasisty dostrzegasz?
Zorganizowanie takiej sytuacji edukacyjnej, w której uczniowie zbierają się w grupy i wspólnie rozwiązują problem. Mają na to określony czas, narzędzia i źródła wiedzy, z których mogą korzystać. Zespół organizacyjny przygląda się nastolatkom, po czym udziela im rozwojowej informacji zwrotnej. Marzę o takim sposobie sprawdzania osiągnięć dziecka, a on jest realny i realizuje się go już w krajach skandynawskich. Metoda ta umożliwia ,,przyłapanie” dzieci na byciu kompetentnym. Wtedy można dostrzec w nich takie kompetencje, jak: zespołowość, przywództwo, humor, odpowiedzialność czy wytrwałość w rozwiązywaniu problemów. Odpowiadając wprost na twoje wcześniejsze pytanie, to w porównaniu z takim sposobem sprawdzania ten arkusz faktycznie nie jest zasadny.
Miałam na myśli to, że za mało rzeczy sprawdza, by decydować o przyszłości dziecka.
Tak. A po takim egzaminie z sytuacji edukacyjnej uczeń wyszedłby z konkretną wiedzą o samym sobie. Wiedzą, która budowałaby jego samoocenę. Dziecko wiedziałoby, jakie ma mocne, a jakie słabe strony, jaki jest jego potencjał, w jaki sposób uczy się najszybciej, co jest siłą jego charakteru. A my dziś uczymy przedmiotów, a nie dzieci, dlatego wychodzą one ze szkoły bez wiedzy o sobie.
Wychodzą z zaświadczeniem, z procentowymi wynikami egzaminu. Żadnego wglądu, dyskusji, refleksji nad tym, co poszło dobrze, a co źle.
Cały problem wszechobecnej w polskiej szkole ,,testologii” polega na tym, że dzieci na podstawie oceny, punktów lub procentów nie bardzo wiedzą, co zrobiły dobrze. Nauczyciele przeważnie stosują tzw. metodę czerwonego długopisu, czyli skupiają się na błędach. Tymczasem informacja o tym, co uczeń zrobił dobrze byłaby o wiele bardziej motywującą oceną zwrotną, ponieważ odnosiłaby się do potencjału dziecka i dawała rozwijający feedback.
Czy my dorośli powinniśmy uświadamiać ósmoklasistów o kolejnej kumulacji roczników i trudnościach w rekrutacji? O tym, że po pierwszej turze mogą zostać bez szkoły?
To jest straszenie dzieci. Wiem, że takie praktyki mają miejsce. Znam je z opowieści moich uczniów, ale nie taka jest rola nauczyciela, żeby straszyć ucznia, że nie dostanie się do rankingowego liceum czy technikum. Na konferencji pod nazwą ,,Empatyczna edukacja, empatyczna Polska”, w której uczestniczyłam, pani prof. Joanna Mytnik zainspirowała nas do tego, żebyśmy nauczyciela definiowali jako projektanta sytuacji przestrzeni edukacyjnej. To jest cudowne podejście, bo uczniowi stwarza się warunki do rozwoju, a nauczyciela czyni przewodnikiem nie przedmiotu, a człowieka-dziecka.
Wspomniałaś o rankingach placówek. To obiektywna ocena czy pozbawiony sensu wyścig szczurów? I czy warto w ogóle się tym kierować?
Sugerowanie się wynikami rankingów szkół i mówienie dzieciom, że lepsze liceum to lepsza przyszłość nie jest wspierające. Wywołuje tylko negatywne emocje i powoduje, że uczniowie mogą gorzej sprostać wymaganiom egzaminacyjnym. Warto też wiedzieć, co decyduje o miejscu szkoły w rankingu i czy na pewno jest to dla nas priorytetem.
A co powinno nim być?
Gdybym ja była mamą ósmoklasisty, kierowałabym się tym, w jaki sposób moje dziecko mogłoby dostać wsparcie w takiej szkole. Czy są w niej jakieś ciekawe programy profilaktyczne, edukacyjne, wspierające talenty, czy szkoła rozwija umiejętności miękkie, czy prowadzi zajęcia z edukacji zdrowotnej. Czy są w niej życzliwi, empatyczni i cierpliwi nauczyciele, pedagodzy i psycholodzy. A tego nie uwzględniają rankingi.
Nie jest tak, że rodzice swoimi oczekiwaniami co do złotych i srebrnych tarcz trochę sami nakręcają to błędne koło?
Oczywiście. Rodzice często mają ambicje, żeby ich dzieci dostały się do jak najlepszych szkół, więc masowo wysyłają je na korepetycje.
Myślisz, że to jest dobry sposób wsparcia ucznia dwa miesiące przed egzaminem?
To jest wywoływanie ogromnej presji na dziecko. Tak samo napędzanie rankingów, które powoduje, że w świat coraz częściej wypuszczamy ludzi, którzy potrzebują pomocy psychoterapeutów. A jak postrzega siebie młodzież, pokazuje ostatni raport z projektu ,,Młode Głowy” Martyny Wojciechowskiej. Prawie 70 proc. uczniów chciałoby mieć więcej szacunku do samego siebie, a aż 60 proc. nastolatków czuje się bezużyteczna, ma skrajnie niską samoocenę i uważa siebie za mniej wartościowych od innych. Raporty międzynarodowej organizacji WHO też wiele mówią o stanie psychicznym młodych Polaków. Nie są to zadowalające wyniki. Wśród dzieci i młodzieży mamy coraz więcej samobójstw oraz prób samobójczych, niestety, coraz bardziej skutecznych. To pokazuje, że powinniśmy skupić się na tym, jak wspierać uczniów w radzeniu sobie ze swoimi emocjami, w budowaniu pozytywnego wizerunku własnej osoby, a nie na tym, czy moje dziecko dostanie się do najlepszego liceum. Bo to nie jest kryterium, które będzie dowodem na to, że ono poradzi sobie w życiu.
Jak dokładnie mogłoby wyglądać to wsparcie?
To jest bardzo dobre pytanie i tak samo bardzo trudno na nie jednym zdaniem odpowiedzieć. Dla mnie jako mamy i pedagoga zawsze najważniejsze było to, żeby dzieci były szczęśliwe, a więc nie odczuwały permanentnego stresu. Dlatego ja skupiłabym się na pozytywnych emocjach. Na empatii i życzliwości w stosunku do uczniów. Pracując z dziećmi, zawsze biorę pod uwagę fakt, że przez kilkadziesiąt lat, które żyję, nikt nie zapytał się mnie o oceny, nikt nie zweryfikował mojego świadectwa maturalnego, nikt z moich byłych i obecnych pracodawców nie zapytał się mnie o średnią z matury czy ze szkoły podstawowej. Dziś docenia się kompetencje miękkie, otwartość, komunikatywność, twórcze myślenie, to w jaki sposób osoba radzi sobie ze stresem. To jest najważniejsze i w tym kierunku powinniśmy wspierać dzieci. W kierunku uczenia ich, jak radzić sobie ze współczesnością w kontekście wykorzystywania ich sił charakteru.
Dużo mówisz o pozytywnych emocjach. A co, gdy pojawiają się te negatywne? Możemy je jakoś regulować?
Pozytywne emocje sprzyjają budowaniu nastroju do uczenia się. Jednocześnie nie jest niczym złym przeżywanie negatywnych emocji. One są potrzebne do prawidłowego rozwoju emocjonalnego. Ale możemy je regulować. Pierwszy etap to jest zauważenie tych emocji, czyli nazwanie i akceptacja ich. Następnie możemy się im przyglądać, skąd one się wzięły, co było bodźcem, co je wywołało. I kolejna rzecz, jaką możemy zrobić, to będzie trzeci krok, czyli zmienić myślenie o sytuacji, która wywołała te emocje. Emocje można regulować także z poziomu ciała, na przykład przy pomocy świadomego oddechu, czyli przeponowego oddychania. Dobrze też zastosować opukiwanie. Są takie techniki, które polegają na opukiwaniu kolan czy też ramion i mają na celu zmniejszenie poziomu kortyzolu we krwi.
Ostatnio 17-latek, uczeń trzeciej klasy liceum, powiedział mi, że on dopiero teraz czuje się dojrzały do tego, by podjąć decyzję o wyborze klasy i tego, co chce robić w przyszłości. Czy 13-14 lat to nie jest za wcześnie na taką odpowiedzialność?
To jest ten paradoks. Wymagamy od 13-14-latków decyzji dotyczących przyszłości w okresie, w którym racjonalne podjęcie ich jest niemożliwe z najprostszych powodów czysto biologicznych. To jest taki moment w rozwoju młodego człowieka, gdzie w korze przedczołowej dochodzi do obumierania istniejących połączeń neuronalnych i utrwalania się innych dróg neuronalnych, co skutkuje dużymi wahaniami myślenia. Dlatego to jest absurd, że my wymagamy od dzieci, żeby wiedziały, co chcą robić w przyszłości w momencie, kiedy to najbardziej się zmienia. 15-latek może dziesięć razy zmienić decyzję, co chce robić w życiu i ma do tego pełne prawo.
Czy więc nie powinniśmy już mniejszej uwagi przywiązywać do renomy szkół i profili klas, a otworzyć się na to, że w czasie szkoły średniej nasze dzieci czeka jeszcze dużo innych ważnych doświadczeń? Mówię o tym, że w razie nieudanego albo niespełnionego wyboru pozostaje jeszcze wiara i nadzieja w to, że można rozwijać się w inny sposób i że zawód rekrutacyjny niczego nie przekreśla.
Zgadza się, są inne obszary, w których młodzież może wzrastać. Wolontariaty, grupy sąsiedzkie czy nawet onlajnowe. Ale powiedziałaś jeszcze ważniejszą rzecz. Zacytuję: ,,(...) pozostaje jeszcze wiara i nadzieja w to, że można rozwijać się w inny sposób (...)”. Wiara i nadzieja w dobrą przyszłość to cechy, które charakteryzują odporność psychiczną dziecka. Niesamowicie trafnie zwróciłaś na nią uwagę, ponieważ my takiej wiary i nadziei nie dajemy dzieciom w szkołach. To, co mówię jest przykre, ale prawdziwe. Wszelkie badania pokazują nam, że my w żaden sposób nie budujemy w dzieciach wiary i nadziei.
Jak możemy to zmienić?
My nie musimy dzieci uczyć uczenia się, bo ich mózgi wiedzą, jak to robić. Chęć i zdolność do samodzielnej nauki zapisane są w imperatywie biologicznym człowieka. Musimy zmienić to, co w młodych ludziach zabija tę naturalną predyspozycję, czyli nasze ciągłe ocenianie i krytykowanie ich. Uwierzyć w kompetencje dzieci tak silnie, by one same w nie uwierzyły. Jest to długotrwały proces, ale na szczęście do zrealizowania.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.