reklama
reklama

Niekończąca się opowieść. Chuligańskie wybryki na polskich stadionach

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

Niekończąca się opowieść. Chuligańskie wybryki na polskich stadionach - Zdjęcie główne

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Sport W tym tygodniu rozgrywana jest pierwsza runda Totolotek Pucharu Polski. „Puchar Tysiąca Drużyn” jest okazją do spotkania się zespołów z różnych poziomów, ale także grup kibiców, którzy nie mają ze sobą kontaktu „na co dzień” w ligowych rozgrywkach.
reklama

To jednak nie oznacza, że owe zorganizowane grupy kibiców – czy w części przypadków pseudokibiców – mają do siebie obojętny stosunek. Kibicowskie „zgody” i „kosy” sięgają nierzadko wielu lat wstecz, przez co nawet jeśli dane drużyny nie „widują” się często na boisku, to ich kibice dobrze wiedzą, z kim należy trzymać, a kogo zwalczać.

We wtorek 24 września, kiedy odbyło się pierwsze 10 spotkań 1/32 Pucharu Polski, miały miejsce dwa wydarzenia, które po raz kolejny przypominają, że oprócz zwykłych kibiców, na stadiony przychodzą także bandyci i chuligani. Nie da się inaczej nazwać osoby, która strzela rakietą w piłkarza, atakuje kibiców rywali, lub niszczy elementy wyposażenia stadionu.

Pierwszym, niezwykle groźnym incydentem było odpalanie rakiet przez fanów Gryfa Wejherowo w 20. minucie meczu z Lechią Gdańsk. Choć większość z nich poleciała w górę, to jedna skierowała się w stronę bramkarza gości Zlatana Alomerovicia (nagrania pokazują, że tor lotu takiej racy jest bardzo chaotyczny, co czyni ją jeszcze bardziej niebezpieczną dla otoczenia, ale trudno ocenić, czy osoba odpalająca rzeczywiście celowała w zawodnika).

— Janusz Melaniuk (@JanuszMelaniuk) 24 września 2019

Golkiper Lechii odskoczył w ostatniej chwili, ale od tragedii dzieliły go tylko centymetry. Mecz został przerwany na ok. 20 minut, ale delegat PZPN zadecydował o kontynuowaniu spotkania, które udało się przeprowadzić do końca.

W tym miejscu nasuwa się pytanie, czy można było tego uniknąć? Prawdopodobnie tak, gdyby władze klubu z Wejherowa przychyliły się do opinii policji i uznały to spotkanie za mecz podwyższonego ryzyka. Jak informuje Przegląd Sportowy, Gryf odrzucił ten wniosek służb mundurowych. Władze klubu wynajęły jednak agencję ochrony, która 2 godziny przed meczem dostała pod opiekę obiekt i miała zabezpieczyć przebieg spotkania. Jak to wyszło w praktyce, wszyscy wiemy.

Niespokojnie było także w Łodzi, jednak przebieg wydarzeń ze stadionu Widzewa jest zgoła inny niż ten z Wejherowa. Na meczu Czerwono-Biało-Czerwonych ze Śląskiem Wrocław pojawili się kibice gości w liczbie prawie tysiąca osób. O tym, że na stadionie będzie gorąco, było wiadomo już wcześniej, a informacje takie podawał przed meczem choćby dziennikarz TVN24 Szymon Jadczak na swoim twitterze. Kibice Śląska nie przyjechali na ten mecz w pokojowych zamiarach i już bardzo szybko, bo w ok. 4. minucie spotkania odpalili race i zaczęli forsować ogrodzenie.

— Szymon Jadczak (@SzJadczak) 24 września 2019

Władze Widzewa były jednak świadome niebezpieczeństwa i wraz z łódzką policją poczyniły duże przygotowania, aby wszelkie próby ataku na kibiców gospodarzy, czy niszczenia stadionu, zostały jak najszybciej przerwane. Policja wkracza na stadion tylko na prośbę organizatora imprezy, a ta została wystosowana bardzo szybko i równie szybko na boisku, a także w strefach buforowych pojawiły się duże oddziały policji. Funkcjonariusze do pacyfikacji pseudokibiców Śląska użyli gazu, a także armatki wodnej, co widać na nagraniu, które pokazaliśmy wam na naszym portalu jeszcze w trakcie spotkania (znajdziecie je TUTAJ). Gdy udało się ugasić race policjanci weszli na sektor gości, gdzie doszło do krótkiego starcia, co ostatecznie zakończyło się zatrzymaniem 5 osób w związku z naruszeniem nietykalności funkcjonariuszy oraz czynną napaścią na policjantów. Po około 10. minutach, gdy sytuacja została opanowana, sędzia wznowił mecz.

Gdy oglądałem te wydarzenia z trybuny prasowej łódzkiego stadionu, a także teraz, pisząc ten tekst, zadaję sobie pytanie: Po co? Ludzie, którzy nazywają się kibicami Śląska i którzy pojawili się na tym meczu bardzo dobrze wiedzieli, jak to się skończy. Nie mogło być inaczej, byli oni dokładnie sprawdzani, jeszcze przed wejściem na stadion zostało zatrzymanych 22 z nich za próbę wniesienia pirotechniki (jak widać nie wszystkich udało się wyłapać) i widzieli, że policja jest wszędzie wokół stadionu. Chęć zrobienia krzywdy drugiemu człowiekowi, kibicującemu przeciwnej drużynie, była jednak silniejsza od zdrowego rozsądku.

Nie potrafię pojąć fenomenu agresji na piłkarskich stadionach. Sam jako kibic, będąc jeszcze nastolatkiem, uczęszczałem na mecze piłkarskie. Potrafię zrozumieć bardzo wiele, wśród kibiców różnych drużyn na całym świecie są grupy, które są do siebie negatywnie, lub wręcz wrogo nastawione.

Nie popieram w żaden sposób wyzywania i obrażania zarówno piłkarzy jak i kibiców przeciwnej drużyny, ale jest to jednak w pewien sposób zrozumiałe. Emocje biorą górę, próbujesz demotywować rywala, zarówno tego na boisku, jak i na trybunach. I choć dla mnie już dawno straciło to sens, jest szkodliwe społecznie (zwłaszcza gdy na trybunach są dzieci) i zwiększa tylko poziom agresji, to wciąż mówimy o zachowaniu, które nie jest karalne.

Jest granica między deprecjonowaniem przeciwnika (od zwykłych docinek, po obelgi), a chęcią skrzywdzenia drugiej osoby. Spotkałem się z opinią, że reakcja policji na stadionie Widzewa była nieadekwatna do wydarzeń w sektorze gości. Do mnie to jednak nie przemawia, gdyż grupa która pojawiła się w na tej części trybun była nastawiona tylko na to, aby wyrządzić jak najwięcej szkód. Nikt z nich by nie ucierpiał, gdyby nie próby podpaleń, niszczenia ogrodzeń i przedostania się do sektorów gospodarzy. Uważam, że taka interwencja była słuszna jeszcze z jednego powodu. Pokazała różnym grupom w Polsce, że przyjeżdżając do Łodzi na mecz z Widzewem będziesz pod stałą kontrolą i każdy fałszywy ruch (czyt. próba zakłócenia porządku) spotka się z natychmiastową reakcją.

I choć takie incydenty wciąż mają i pewnie jeszcze będą miały miejsce, to przy takim zabezpieczeniu jak w Łodzi, może być ich coraz mniej. Sytuacja i tak jest lepsza niż jeszcze kilka czy kilkanaście lat temu, ale przykład z Wejherowa pokazuje, że zagrożenie wciąż istnieje, zwłaszcza gdy chuligani są w stanie wnieść na stadion rakietnice. A sam problem wnoszenia pirotechniki na obiekty sportowe jest całkiem oddzielnym tematem niż rozróby, gdyż tutaj przyzwolenie ze strony zwykłych kibiców jest dużo większe. Jeśli mam być obiektywny, to muszę przypomnieć, że fani Widzewa również użyli pirotechniki na meczu ze Śląskiem. Z tą różnicą, że nie rzucali rozpalonymi racami (co oczywiste, to przecież ich stadion) i odpalili je na samej koronie stadionu, więc zadymienie nawet nie dostało się nad murawę. Trzeba jednak pamiętać, że to wciąż duże zagrożenie pożarowe, a używanie środków pirotechnicznych na stadionach jest po prostu zakazane. Dochodzi tutaj również aspekt zdrowotny - nie każdy ma ochotę truć się dymem z rac.

Temat opraw z użyciem pirotechniki dzieli całe środowisko piłkarskie od lat i pewnie jeszcze długo tak pozostanie. W większości krajów są one zakazane, co jednak nie przeszkadza kibicom w ich używaniu i niewiele zmieniają kary, które również nie zawsze są wymierzane.

reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

Lubisz newsy na naszym portalu? Załóż bezpłatne konto, aby czytać ekskluzywne materiały z Łodzi i okolic.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)
Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama