reklama
reklama

Diagnoza: nowotwór złośliwy. – Straciłam pierś, ale zyskałam znacznie więcej – mówi dziennikarka Miranda Korzeniowska

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor: | Zdjęcie: Estera Ryń

Diagnoza: nowotwór złośliwy. – Straciłam pierś, ale zyskałam znacznie więcej – mówi dziennikarka Miranda Korzeniowska - Zdjęcie główne

Miranda Korzeniowska, dziennikarka współpracującej z nami w ramach Stowarzyszenia Mediów Lokalnych redakcji Korso Sanockie. | foto Estera Ryń

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Strefa łodzianekZ końcem lipca znalazłam guza, a 15 września byłam już po operacji. Październik jest miesiącem świadomości raka piersi. To doskonały moment, aby pójść i profilaktycznie się przebadać – mówi Miranda Korzeniowska. Nasza koleżanka z należącej do Stowarzyszenia Mediów Lokalnych redakcji Korso Sanockie opowiada m.in. o diagnozie, walce o zdrowie, jej nastawieniu oraz akcji, którą postanowiła zorganizować. Przeczytajcie wzruszającą rozmowę z Mirandą. To lektura obowiązkowa nie tylko dla kobiet.
reklama

Pojechałaś na długo wyczekiwany urlop i to wtedy pierwszy raz wyczułaś guzka w piersi. Z tego, co mówiłaś, to był czysty przypadek. 

Tak, to były wymarzone dwa ostatnie tygodnie lipca. Bardzo się cieszyłam na myśl o długo wyczekiwanym urlopie. Planowałam z Jasiem (młodszym synem, przyp. red.) wyjazd do przyjaciółki do Warszawy, ponieważ Janek jest zafascynowany wieżowcami. Robi ich zdjęcia, a później szkicuje w swoim zeszycie. Cieszyłam się na myśl, że spędzę z Martyną cztery dni i będę mogła się tym czasem nacieszyć bez zerkania w laptopa i pośpiechu.

Przyjechaliśmy do stolicy i od razu Janek nadal cel wycieczki – idziemy robić foty wieżowcom! Zmęczona, z walizką chodziłam grzecznie od budynku do budynku i cieszyłam się z jego radochy. Wreszcie dołączyła po pracy do nas Martyna. Zjedliśmy coś jeszcze i pojechaliśmy do domu. Szybki prysznic, kawa i biegniemy na miasto – nocą wieżowce są jeszcze piękniejsze.

Weszłam pod prysznic i okazało się, że nie mam myjki do ciała. Nalałam żel na rękę i zaczęłam się myć. Nagle na lewej piersi poczułam coś. Zaczęłam dokładniej ją badać, oglądnęłam sutek – był wciągnięty do połowy. Zapaliła mi się w głowie czerwona lampka. Wiedziałam, że coś jest nie tak.

reklama

Odwołałaś wszystko i wróciłaś do domu?

Przyjechałam na urlop, nie mogę go dziecku zepsuć, nie mogę sobie go zepsuć ani Martynie – pomyślałam. Udawałam. Całe cztery dni udawałam, że nic się nie stało. Przyjaciółka jechała zaraz po naszym wyjeździe na swój urlop i nie chciałam jej go również zepsuć.

W tym czasie w Warszawie, na stadionie Narodowym był koncert mojej ukochanej PINK. Uparłam się, że chcę usłyszeć ją na żywo – choćby pod bramą stadionu. Gdy zaśpiewała piosenkę Trustfall popłynęły mi same łzy po policzku. Wiedziałam, że to mój upadek kontrolowany i muszę sama się złapać, bo nikt inny mnie nie złapie. Słowa piosenki trafiły głęboko. To tam zaczęła się moja walka o siebie.

reklama

Wróciłaś do domu, do Sanoka. Od razu wiedziałaś, z jakim lekarzem się kontaktować? Gdzie szukać pomocy?  

Tak wiedziałam, gdzie iść po pomoc od razu. Już w Warszawie wiedziałam, do kogo zadzwonić. Od dawna wspieram w działaniach Stowarzyszenie Onkologiczne Sanitas z Sanoka, tam mam bratnią duszę Anię. To do niej właśnie od razu po powrocie (27 lipca) napisałam: “Potrzebuję pilnie wizyty w Breast Cancer Unit w Brzozowie. Mam guza w piersi. Nie wiem, co to, ale wiem, że muszę szybko to sprawdzić.” Koordynatorka BCU w Brzozowie umówiła mi wizytę na 2 sierpnia do doktora Mariusza Weseckiego. 


Kim była pierwsza osoba, której powiedziałaś o tym, co wyczułaś w piersi? Te słowa domyślam się, że ciężko przeszły Ci przez gardło. 

reklama

Pierwszą osobą była właśnie Ania Nowakowska z Sanitasu. Pamiętam, że nie byłam gotowa na rozmowę ani oko w oko, ani na telefoniczną. Dlatego napisałam do niej na messenger. Później można powiedzieć, że “rzuciłam” tak jakby mimochodem moim synom: “mam coś w piersi i muszę to zbadać”. Nie chciałam kłaść nacisku na to, nie nazywać, aby nie wywoływać paniki w domu. Sama nie wiedziałam przecież jeszcze co to takiego.

Patrząc teraz z perspektywy dwóch miesięcy, myślę, że czułam, że to rak. Jestem w tym temacie świadomą kobietą i widząc choćby wciągnięty sutek, wiedziałam, że to jeden z bardzo niepokojących objawów. Wiedziałam też, że im szybciej się dowiem, tym lepiej, że ruszy cała machina. 
Wiedzieć a czuć i ułożyć to w głowie to dwie różne sprawy. Nie jest to łatwe, ale w 100 proc. wykonalne. 

reklama

“To coś w piersi” okazało się złośliwym nowotworem. Zanim jednak otrzymałaś wyniki biopsji, minęły trzy tygodnie. Jak sobie radziłaś przez ten czas z niepewnością i strachem? 

Podczas tej wizyty zaopiekowano się mną pod każdym względem. Miałam wykonane USG, mammografię i biopsję. Najgorsza była biopsja, tzn jej końcówka. Doktor Gancarz sześć razy musiał wkłuć się grubą igłą w pierś. Jednak jego opanowanie i taki rzeczowy spokój uspokajał i mnie. Nie zapomnę, jak przed szóstym pobraniem zapytał, czy mam ochotę go już kopnąć i nie zapomnę jego wydziaranego rękawka. On widział monitor a jego tatuaż na przedramieniu. Nie wiem dlaczego ale dawał mi spokój.

Najgorszy był powrót do domu po tej wizycie. Setki myśli kłębiły się w głowie. Wychodząc ze szpitala nie mogłam opanować łez. Nie szlochałam, one same leciały po policzkach. Jak to? Ja mam tyle planów, tyle obowiązków. To nie może być prawda! A z drugiej strony…rak to bardzo prawdopodobny scenariusz. Przyjechałam do domu i czułam się jakbym oglądała jakiś film. Nie mój pokój nie moje meble. Usiadłam w fotelu i dłuższy czas milczałam. Układałam w głowie scenariusze. 

Noc była najtragiczniejsza. Budziłam się zlana potem i z myślą jak ja zostawię dzieci? Niespłacony kredyt na mieszkanie...to wszystko co kocham… Wstawałam, chodziłam i kładłam się. Tak było tej nocy co dwie godziny. Takie byłe cztery dni. W niedzielę usiadłam w hamaku i szukałam w głowie światełka, które by mi pomogło się dźwignąć i wywalić ten strach. Napisałam do przyjaciela: Pomóż mi, wyślij trochę światełka, bo moje gaśnie… Tak rozpoczęła się moja droga do zdrowia.  Głowę i myśli można opanować pod warunkiem, że wyrzucisz z nich strach. Przegadałam z Łukaszem ponad 6 godzin bez przerwy. To była terapia, najlepsza jaką mogłam sobie wyobrazić. 

Łukasz to psycholog? Specjalista? 

Nie, Łukasz to przyjaciel, który patrzy na świat trochę inaczej. Potrafi wyciągnąć z człowieka strach, sprawić, że staje się on wpierw “małym potworkiem”, a potem znika. Pokazał mi, jak można patrzeć na różne sprawy inaczej. Pokazał, jak prosta jest droga do wyciszenia, do nieprzejmowania się tym, na co nie mamy wpływu.

Poszłam do lekarzy, oni mają technicznie zrobić, co mają zrobić, a ja muszę tylko zadbać o spokój i dobre samopoczucie. Wiem, że teraz to brzmi banalnie, ale tak jest. To jak szybko do tego dojdziemy bardzo zależy z kim rozpoczniemy rozmawiać. Mam na myśli, to że ja uciekałam od ludzi, bo nie każdy jest gotowy na rozmowę o raku. Ludzie często przerzucają swój strach podczas takich rozmów na nas. Padają słowa “o matko! I co teraz?” To jest najgorsze co może być. Z chorym na nowotwór trzeba rozmawiać normalnie, nie bać się tego. Trzeba traktować tę chorobę jak każdą inną. Podeszłam do sprawy zadaniowo. Lekarze leczą pierś a ja leczę resztę. 


W końcu nadszedł dzień diagnozy. 

Pojechałam po wyniki biopsji. Byłam spokojna i wesoła. Pojechała ze mną przyjaciółka Ania. Tak na wszelki wypadek jakbym się rozkojarzyła i zapomniała co będą do mnie mówić. Miała być moim mózgiem, gdyby mój się zagubił. Weszłam do gabinetu doktora Mariusza Weseckiego i usiadłam. Patrzyłam mu w oczy, a on patrzył w papiery. Podniósł głowę, spojrzał na mnie i mówi, że niestety wynik potwierdził nowotwór złośliwy, ale zaraz dodał, że najmniej złośliwy i nielubiący się dzielić. Co daje dobre rokowania.

Jak wtedy zareagowałaś?

Zapytałam, czy mogę go uściskać! Ulżyło mi, naprawdę po tym, w jaki sposób mi to przekazał. Dalsza wizyta była jakby w innym klimacie. Zupełnie jak nie w ośrodku onkologicznym. Żartowaliśmy i w głos się śmialiśmy. Pamiętam wszystko z detalami. Panie, które siedziały z nami w gabinecie były przemiłe.

Z anielską cierpliwością tłumaczyły sterty papierów, które dostałam do podpisania. Nawet żartowałam, że podpisuję w ciemno, a wtedy doktor poddał się wesołej atmosferze i skwitował, że właśnie zapisałam mu połowę kamienicy w Sanoku i dałam dostępy do portalu (Korso Sanockie, który Miranda prowadzi - dop. red.). Wyjaśnił wszystko, co i jak dalej będzie, jakie badania, co nam one pokażą i co będzie następnie. Z uśmiechem na ustach wyszłam z diagnozą rak złośliwy. Niemożliwe? A jednak tak właśnie było. 


Zadzwoniłaś od razu do dzieci?

Tak, pierwszy telefon był do starszego syna. Miałam już nieodebrane połączenia od niego. Powiedziałam, że to rak złośliwy i co muszę zrobić kolejno i że jeszcze tu chwilę zostanę, bo od razu działamy. Zdziwił się, że tak szybko. Przyjął to ze spokojem, bo i mój przekaz był spokojny. Chociaż w pewnym momencie głos mi utknął w gardle i słuchawkę przejęła Ania. Powiedziała, że jest wszystko ok i idziemy działać, żeby się nie martwił, bo ona tu jest i ogarnie wszystko. Pamiętam, że dzwoniłyśmy do Ani z Sanitasu, bo również się dobijała i chciała wiedzieć, jak wyniki. Pogadałyśmy we trzy, siedząc na krawężniku szpitalnym.

Ty sama nie byłaś zaskoczona tempem, w jakim się to wszystko działo?

Byłam bardzo zaskoczona, ale tak pozytywnie. Czułam się bardzo zaopiekowana. Poszłam oddać krew do badań, poukładałyśmy z Anią kolejne skierowania i obrałyśmy krok po kroku kierunek działania. Tak jak robisz listę zakupów, towar po towarze.

Mammografia z kontrastem, tomograf z kontrastem, badania genetyczne wszystko to miało dać obraz tego jak zaawansowana jest choroba i pokazać lekarzowi, jakie kroki trzeba podjąć w leczeniu. Byłam przygotowana przez niego na wszelkie ewentualności. Wszystko mi dokładnie objaśnił, a nawet narysował. To dało spokój, ogromny spokój. 

To była ostatnia wizyta przed operacją? Lekarz wyjaśnił wtedy dokładnie, jak będzie ona przebiegać?

Kolejna wizyta była 13 września. To już ta z wszelkimi wynikami szczegółowych badań. Tak w myślach układałam sobie swój plan i obstawiałam, widząc jak szybko to idzie, że operacja będzie na koniec września. Wtedy tez miałam towarzystwo i też była to Ania, sanitasowa Ania. Miałyśmy winogrona i skubałyśmy w poczekalni.

Gdy weszłyśmy do gabinetu mój lekarz był bardzo smutny. Oczy mu się nie uśmiechały jak ostatnim razem. Mówił, że ciężki dzień. Nie ma rzeczy niemożliwych! Winogrona wylądowały na jego biurku i zaczęliśmy rozmawiać. Tak od słowa do słowa zaczęły się żarty i heheszki. Twarz doktora coraz bardziej się zmieniała na wesołą, a oczy zaczynały się śmiać. Czy można odwrócić sytuację i zrobić komuś dzień pomimo wszystko? Można! Zrobiłyśmy sobie nawet pamiątkowe zdjęcie z doktorem i z winogronami.

Na sam koniec decyzja, która kompletnie mnie zaskoczyła. Następnego dnia miałam stawić się na oddział a na kolejny dzień zaplanowano operację. Wróciłam do domu i rozpoczęłam pakowanie torby do szpitala. 



Na zdjęciu od lewej: Anna Nowakowska, Miranda i dr Mariusz Wesecki, oczywiście z winogronami. 

 

Noc przed operacją była ciężka? Dało się chociaż trochę nie myśleć, o tym co będzie jutro?

Nie bałam się kompletnie. Spałam jak dziecko. Pracę nad sobą wykonałam, tak jak wspomniałam, z Łukaszem zaraz po pierwszej wizycie, a to, w jaki sposób podchodzili do mnie wszyscy w Breast Cancer Unit, dawało mi ogromny komfort psychiczny. Wszystko mieliśmy szczegółowo omówione, krok po kroku. To jest szalenie ważne, jak jesteś traktowana w tej chorobie. Strach rodzi się z niepewności i z tego kiedy musisz sobie dopowiadać pewne rzeczy. Tu tak nie było, wiedziałam, co chciałam wiedzieć, a to, że cały personel patrzył na mnie jak na człowieka kompletnego, a nie jak na “kolejną kartotekę” w systemie, dało nieziemskie uczucie pewności, że jestem we “właściwych rękach”. 


Zdjęcie zrobione podczas jednej z wizyt kontrolnych z naszą "brygadą" dziewczyn, dr. Gancarzem i dr. Weseckim.

 

Lekarze usunęli całą pierś?

Tak. Zapadła decyzja, że bezpieczniej będzie wykonać zabieg mastektomii, czyli usunąć całą pierś, bo guz był duży. Byłam gotowa zostać Amazonką. Skwitowałam żartobliwie słowa doktora, że moje piękno nie bierze się z zewnętrza a płynie od wewnątrz. Operacja miała być radykalna z jednoczesną rekonstrukcją piersi. Wiedziałam, jaki dostanę ekspander i jak będziemy go napełniać. Wszystko mi wyjaśnił mój lekarz. Później kolejna operacja i wymiana na implant silikonowy.

Zwarta i gotowa stawiłam się na oddziale. Na korytarzu poznałam dziewczyny, które miały mieć tak jak i ja mastektomię. I tu pojawiła się kolejna Ania, ta, z którą wylądowałam w pokoju. Ania była przestraszona i smutna. Była już po chemioterapii. Odrastały jej włosy, które nosiła z dumą pod peruką. Doktor Wesecki powiedział, że to dobrze, że jestem z Anią w pokoju, mrugając okiem. Wiedziałam, co trzeba zrobić. Ja wulkan energii miałam zarazić ją optymizmem.

W pokoju obok nas zakwaterowano Agatę i Kasię, a naprzeciwko Basię. Trzymałyśmy się razem przez wszystkie 4 dni i się wspierałyśmy. Stałyśmy się w mig onkosiostrami. Zauważ, że nie nazywałyśmy sal szpitalnych salami, tylko pokojami a jak wychodziłam na spacer na zewnątrz, to śmiałam się, że idę na obchód posiadłości. Tak było cały pobyt w szpitalu.

- Winogrona stały się symbolem dobrego humoru podczas mojego leczenia i dla mnie i dla doktora Weseckiego.

 

Pamiętasz, o czym pomyślałaś, kiedy obudziłaś się po operacji? Pojawiła się myśl, że już po wszystkim?

Pamiętam doskonale, nie była to myśl, że już po wszystkim, a dlaczego mnie budzą z pięknego snu? To, że już po wszystkim dotarło do mnie, gdy wróciłam do pokoju do Ani. Zanim zasnęłam na stole operacyjnym, lekarze rysowali mi linie cięcia na piersi i omawiali działania. Dziwnie się tego słuchało. Wtedy pojawiły się łzy. To było chyba pożegnanie z kawałkiem siebie… Spojrzałam na pierś i lecące na nią łzy. Nie pozwolono mi płakać. Wtedy doktor przejął pałeczkę, tak jak ja wtedy w gabinecie kiedy miał smutny dzień. Uspokoił i pocieszył, zapewniając, że zrobi wszystko, tak jak należy. Był z nim drugi chirurg, doktor Rafał Ulczok. Usłyszałam do zobaczenia i zabrali mnie na blok. 3…2… i 1 już nie pamiętam. “Budzimy się, już po wszystkim, otwieramy oczy” – mówił do mnie miły kobiecy głos.

Dokładnie pamiętam, co mi się śniło. Łąka, kwiaty, cudne słoneczko i ja biegająca na bosaka. Taki ciepły, miły obraz. Wróciłam do pokoju. Momentalnie złapałam za telefon i zadzwoniłam do dzieci, że już po wszystkim. Ania zaopiekowała się mną, ona jeszcze czekała na swoją kolej. Była tego dnia ostatnia w kolejce do operacji. Bolało i to bardzo. Ale wszyscy robili dosłownie wszystko, aby jak najbardziej poprawić nam samopoczucie. Byli cierpliwi i mili, a to w takich chwilch kluczowe. Doktor Wesecki zaglądał do nas i sprawdzał, czy wszystko w porządku. Nie dość, że dobry chirurg to wspaniały człowiek. Nie budujący muru: pacjent-lekarz, tylko pomocny i mający czas, aby zaopiekować się człowiekiem w pełnym tego słowa znaczeniu.


Na zdjęciu Mirka zaraz po operacji.


Operacja nie zakończyła Twojego leczenia. Dopiero niedawno dowiedziałaś się, czy nowotwór zniknął całkiem z Twojego organizmu. 

Tak, to prawda. To, co zostało wycięte podczas operacji, poszło do analizy histopatologicznej. Na wizycie 4 października dowiedziałam się, że operacja była radykalna. Co oznacza, że raka nie ma już. Wycięte węzły chłonne wartownicze okazały się czyste! To jednak nie oznacza końca leczenia. Guz był hormonozależny, więc czeka mnie kuracja hormonalna. Na pewno będę jeszcze nie raz gościem w brzozowskim BCU, bo czeka mnie wypełnianie stopniowe ekspandera. Może zabrzmi to dziwnie, ale przyjemnie tam mi się wraca. 

Wiele osób ukrywa chorobę przed światem. Ty tego nie zrobiłaś. Nie bałaś się o tym mówić. 

Nie bałam się, nie wstydziłam, bo widziałam, że ludziom potrzeba tej wiedzy. Są niewyedukowani dostatecznie w dalszym ciągu. Pomimo tylu kampanii i takiego dostępu do różnych materiałów nie wiedzą, jak zachowywać się w stosunku do chorej osoby i jak podchodzić do choroby, kiedy nas samych dotknie. Stwierdziłam, że nie mogę jako dziennikarka tego zmarnować i choćby jedna osoba, którą moim działaniem uświadomię lub zarażę pozytywnym myśleniem, to się opłaca. 
Jeśli nie będziemy o tym mówić, skąd ktoś z zewnątrz ma wiedzieć? Po coś to mnie spotkało, a może właśnie między innymi po to, żeby innym pomóc?


Mało tego. To, co Cię spotkało, przełożyłaś na działanie. 

Można nie zrobić nic, ale to nie w moim stylu. Ja zawsze wolę działać. Każde doświadczenie nas w jakiś sposób ubogaca, czy to dobre, czy to gorsze. Choroba to tez doświadczenie.

Patrzyłam na siebie i na inne kobiety. Widziałam masę bólu i strachu i w zależności od tego różne zachowania. Kierownik Breast Cancer Unit, dr Józef Gancarz wspomniał mi kiedyś, że najlepszą terapią dla wielu kobiet byłaby grupa wsparcia. Lepsza niż psycholog. Takie miejsce, gdzie można by było pogadać bez ogródek o wszystkim, co nas trapi podczas tej choroby. Rozwiać wątpliwości i pomóc sobie nawzajem.

Nie czekając długo, założyłam taką grupę na Facebooku. Zaprojektowałam ulotki informacyjne i zostawiłam je w poczekalni brzozowskiego BCU. Do grupy weszli nasi wspaniali dr Gancarz i Wesecki jako eksperci i nas tam wspierają. Grupa jest dla pacjentek brzozowskiego BCU, ale tez członków rodzin kobiet chorujących na raka piersi, którzy potrzebują wsparcia. Grupa funkcjonuje dopiero od trzech tygodni, a już jest nas tam 45 osób. Cały czas dochodzą nowe.


Ulotka informująca, zaprojektowana przez Mirkę o tym, jak dołączyć do grupy wsparcia.

To niejedyna inicjatywa, jaka powstała po operacji.

Pomyślałam też, że coś trzeba fajnego zrobić dla tych naszych kobiet. Może to by było coś, co przy okazji pozwoli nam zebrać jakieś pieniądze, aby pomóc jednej z nas albo wniesie coś fajnego do Breast Cancer Unit w Brzozowie. I tak wpadł mi do głowy pomysł z kalendarzem Amazonek z BCU naszych podkarpackich dziewczyn. Aby akcja nabrała rozmachu i dobrze się promowała wiedziałam, że potrzebny jest ktoś sławny, na topie, kto wesprze naszą akcję.

Wpadł mi do głowy pomysł, aby zaprosić Leszka Lichotę (aktora znanego m.in. z "Watahy" – dop. red.). Tak się stało. Leszek szybko przyklasnął pomysłowi i, mało tego, zaoferował miejsce do sesji zdjęciowej, na swoim Forrest Galmp w Polańczyku. Potrzebni byli sponsorzy, aby móc opłacić produkcję kalendarza. I tu zadziała się magia. W godzinę po opublikowaniu informacji zgłosili się ludzie chętni wesprzeć naszą inicjatywę. Prawdę mówiąc nadal się zgłaszają, a jak informuję, że mamy już potrzebną kwotę, to mówią, że to nie szkodzi i tak wpłacą. Cieszę, bo to co zostanie i dochód z kalendarza pozwoli nam zrobić wiele dobrego. 12 października odbyła się sesja zdjęciowa. Kalendarz będzie gotowy w listopadzie. 


Sesja do kalendarza była dla Amazonek wspaniałym Dniem Kobiet w samym środku października. 


Co dzisiaj, po tym co przeżyłaś, powiedziałabyś kobiecie, która wyczuła niewielkiego guzka, ale zwleka z pójściem do lekarza?

Powiedziałabym jej, ze natychmiast i bez żadnych wymówek powinna iść do lekarza. Bezwzględnie. Powiedziałabym jej, że jest piękną i wartościową kobietą i nie może udawać, że nic tam nie ma. To nie zniknie, jak zamknie oczy zniknie, jak pójdzie do specjalisty.

Powiedziałabym jej, że nie jest sama i że wcześnie wykryty rak to życie. Dzisiaj raka piersi się leczy z dużym powodzeniem. Ja końcem lipca znalazłam guza, a 15 września byłam już po operacji. Październik jest miesiącem świadomości raka piersi, to doskonały moment, aby pójść i profilaktycznie się przebadać. To powinno się stać naszą babską tradycją, że co roku w październiku idziemy kontrolować nasze piersi. To jest moje małe marzenie, aby wprowadzić taki zwyczaj. Badajcie się dziewczyny, proszę. Wcześnie wykryty nowotwór piersi jest całkowicie uleczalny, musicie tylko zrobić ten pierwszy najważniejszy krok – badanie. 


Nigdy nie będziesz szła sama!


Mira dużo zdrowia dla Ciebie. Dobrze, że już do nas wróciłaś. 

Rozmawiała Joanna Serafin, Korso Kolbuszowskie 

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

Lubisz newsy na naszym portalu? Załóż bezpłatne konto, aby czytać ekskluzywne materiały z Łodzi i okolic.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama