reklama
reklama

I co z tym naszym tenisem?

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

I co z tym naszym tenisem? - Zdjęcie główne

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości ŁódźOpadł kurz po US Open, ale tenisowe życie toczy się dalej. Spoglądamy w przyszłość przez pryzmat ostatnich występów naszych zawodników.
reklama

Co z tym naszym tenisem?

Zakończył się ostatni w tym roku turniej wielkoszlemowy – US Open. Kurz opadł, nieco później niż odpadli polscy zawodnicy, ale tenisowe życie toczy się dalej. Jednak, choć sam turniej dostarczył mnóstwa wrażeń miłośnikom tej dyscypliny, a liczba niespodzianek była spora, to warto pokusić się o pewne refleksje, które dotyczą naszego rodzimego tenisa, z uwzględnieniem regionu łódzkiego, właśnie na tle tego co się działo w Nowym Jorku.

Na początek kilka zaskoczeń

Już sam początek turnieju zwiastował niespodziankę. Owszem, większe oczekiwania rozbudziły sukcesy Magdy Linette i Huberta Hurkacza, którzy zgodnie wygrali swoje pierwsze „dorosłe” finały, czyli odpowiednio turnieje Bronx Open i Winston Salem. Wydawało się, że mamy wreszcie kogoś, kto może okazać się czarnym koniem imprezy wielkoszlemowej. Oczywiście, nikt przy zdrowych zmysłach nie zakładał, że nasi nagle zagrają w finale, a nawet, że dojdą o szczebel niżej, ale pewnie wielu po cichu liczyło, że jakiś ćwierćfinał, albo przynajmniej IV runda są możliwe.

reklama

Tymczasem kończyły się kwalifikacje, w których wystartowała m.in. łodzianka – Magdalena Fręch oraz piotrkowianin Kamil Majchrzak. O awans do turnieju głównego walczyła jeszcze Katarzyna Kawa, a w turnieju singla mogliśmy liczyć też na dobrą grę Igi Świątek, no i prócz tego dwie szanse w grze deblowej stwarzał udział Łukasza Kubota w parze z brazylijskim partnerem Marcelo Melo oraz Alicji Rosolskiej z Chinką Shuai Peng oraz partnerem mikstowym Nicolą Mekticem. Żeby było całkiem zgodnie z prawdą, trzeba wspomnieć, że grali też juniorzy Martyna Kubka i Wojciech Marek, a więc teoretycznie, szans na niezły wynik było całkiem sporo.

Miłą niespodziankę sprawili właśnie zawodnicy z naszego regionu, ponieważ Magda i Kamil awansowali ostatecznie do turnieju głównego. Magda, wygrywając trzy mecze, zaś Kamil po dwóch zwycięstwach i jednej porażce, jako lucky loser. Odpadła na tym etapie Katarzyna Kawa, tym nie mniej mieliśmy w turnieju głównym singla piątkę zawodników. Niestety, w pierwszej rundzie odpadł niespodziewanie Hubert Hurkacz i po dobrej grze, także Magda Fręch. Z wyżej notowanym przeciwnikiem poradził sobie Kamil, a pierwszy mecz łatwo wygrała Iga oraz, z pewnymi trudnościami, ale dość pewnie, Magda Linette. Planowo też dali radę nasi przedstawiciele w grze podwójnej. Druga runda przyniosła kolejne rozczarowanie, bo odpadła Iga Świątek, która nie dała rady A. Sewastowej z Łotwy, choć miała dużą szansę, aby rozstrzygnąć mecz na swoją korzyść, po bardzo dobrej grze w pierwszej partii, niestety w drugim secie przyszło załamanie i gdzieś przegrana 1:6 w drugim secie pozostała w głowie naszej utalentowanej 18-latki, co przełożyło się na końcową porażkę. Z kolei Magda uległa liderce rankingu, broniącej ubiegłorocznego tytułu Naomi Osace. Poznanianka źle weszła w mecz i przegrała 2:6, 4:6, mimo iż w drugiej partii prowadziła 3:0 z kilkoma szansami na 4:0. Niewykorzystane okazje się zemściły i Japonka zamknęła mecz w dwóch setach.

reklama

Tymczasem miłą niespodziankę sprawił Kamil, który przeszedł dwie rundy wygrywając swoje pierwsze w życiu pięciosetówki.

Sen się skończył

W trzeciej rundzie Kamil musiał uznać wyższość Grigora Dimitrowa z Bułgarii, ale mimo porażki w trzech setach, wcale nie był to jednostronny mecz i Polak zaprezentował się w nim z bardzo dobrej strony. Niestety, niespodziewanie odpadli także w trzeciej rundzie, finaliści debla z 2018 roku Kubot / Melo. Alicja Rosolska odpadłą rundę wcześniej.

Już pierwsze spotkania pań w US Open 2019 sypnęły niespodziankami. Na drugiej rundzie zakończyła przygodę z Flushing Meadows Rumunka Simona Halep (4) przegrywając z kwalifikantką Taylor Townsend w trzech setach. Przegrały też swoje mecze Czeszki Karolina Pliskowa i Petra Kvitova. Jeszcze wcześniej odpadły Angelika Kerber i Sloane Stephens, a w kolejnej rundzie Karolina Woźniacka. Wśród panów było nieco lepiej, choć odpadli niespodziewanie m.in. Roger Federer i na skutek kontuzji – Novak Djokovic. Patrząc na to, jak grały gwiazdy i szereg zawodniczek z TOP10, należy docenić osiągnięcia naszych pań.

reklama

Warto wspomnieć, że do meczu z Naomi Osaką, Magda Linette wygrała 9 kolejnych spotkań i miała prawo czuć zmęczenie, zwłaszcza po trudnym i emocjonującym finale w Bronksie. Jej rywalka Camila Giorgi, zapłaciła jeszcze wyższą cenę ulegając już pierwszej rundzie 1:6, 0:6, Greczynce Marii Sakkari.

Dla polskich kibiców sens kończył się definitywnie jednak nieco później, ponieważ nasz junior Wojciech Marek, wprawdzie odpadł we wczesnej fazie turnieju singlistów, ale w parze z Rumunem Nicholasem Davidem dotarł do półfinału, co należy jednak uznać za sukces.

Gwiazdy i gwizdy

Turniej był z pewnością niezwykły i wykreował kilka gwiazd. Niezaprzeczalnie w pamięci widzów zapiszą się Rosjanin Danił Miedwiediew, który doszedł (walcząc z kontuzją i publicznością), aż do pasjonującego finału, w którym bliski był ogrania samego Rafy Nadala oraz Matteo Berrettini, który stworzył piękny spektakl w ćwierćfinałowym meczu z Francuzem Gaelem Monfilsem zwyciężając 3:2 w setach. Wśród pań było kilka absolutnie spektakularnych debiutów. Oto 15-latka Cori Gauff z USA, która jeszcze rok temu była 927 w rankingu WTA, dziś atakuje już pierwszą setkę. Wygrała trzy mecze, w tym z Węgierką Timeą Babos i Rosjanką Anastazją Potapową, aby ulec w III rundzie Naomi Osace. Jednak to niezwykły talent i z pewnością wkrótce znajdzie drogę przynajmniej do TOP20. Furorę zrobiła też inna Amerykanka, wspomniana Taylor Townsend, która choć doszła aż do IV rundy (ulegając przyszłej zwyciężczyni turnieju) wydaje się, że ma znacznie bardziej ubogi repertuar zagrań od swojej młodszej koleżanki, za to z pewnością niezwykłe serce do walki i dużą odporność psychiczną, która pokazała zwłaszcza w meczu z Halep, broniąc kolejne piłki meczowe.

reklama

Jednak to wszystko nic, przy tym, co pokazała nie tylko w US Open, ale w ogóle w ostatnim sezonie młoda Kanadyjka o rumuńskich korzeniach – Bianca Andreescu. Z pięćdziesięciu rozegranych w sezonie spotkań wygrała 45, a więc 90%! Pięć turniejowych zwycięstw, w tym, jak się okazało, jednym z łatwiejszych był finał wielkiego szlema z Sereną Williams. To niesamowite statystyki, a przecież sezon się jeszcze nie skończył i Bianca z pewnością myśli kolejnych sukcesach, a takim byłoby wygranie wieńczącego sezon Turnieju Masters. Pytanie tylko, czy zdrowie pozwoli, bo gra na tak nieprawdopodobnej intensywności nie może trwać przecież bez końca, zwłaszcza, że zawodniczka zmagała się całkiem niedawno z kontuzją barku. Dziewiętnastolatka z Ontario grała w US Open tak, jakby pozbawiona była układu nerwowego. Niektórzy eksperci zarzucają jej nawet zbytnią nonszalancję i faktycznie wydaje się, że niektóre stracone punkty wynikają właśnie z tego niesamowitego luzu, jaki na korcie prezentuje Kanadyjka. Trochę, jak Nick Kyrgios, tyle że na szczęście nie idzie w jego ślady jeśli chodzi o zachowanie. Skromna, uśmiechnięta, konsekwentnie realizuje kolejne cele.

Tyle o gwiazdach US Open, ale prócz jakości na korcie, mieliśmy w turnieju do czynienia z wyjątkową bylejakością na widowni. Takiego chamstwa, bo tak trzeba napisać wprost, nie ma chyba na żadnym innym tenisowym turnieju świata, a już na pewno na pozostałych kortach wielkiego szlema. Oczywiście, zdarzają się wypadki, gdy publiczność zachowuje się nagannie, czy nawet wręcz szowinistycznie. Doświadczyła tego nasza Katarzyna Kawa w finale turnieju w Jurmali na Łotwie, gdzie przyszło jej się mierzyć z zawodniczką gospodarzy – Anastazją Sewastową. Mimo wszystko, to były jednak incydenty, zaś na kortach Flushing Meadows norma. Pewien standard, który coraz trudniej wykorzenić. No, bo jak wytłumaczyć kibicom, że nie wypada bić brawa kiedy przeciwniczka faworyzowanej zawodniczki wpakuje piłkę w siatkę przy swoim pierwszym podaniu, albo kiedy przegra piłkę, ponieważ straciła równowagę, trafiła w piłkę ramą, albo popełniła jakiś kuriozalny błąd. Że jest całkowicie niedopuszczalne wycie, gwizdy czy choćby okrzyki wydawane w środku dłuższej wymiany.

O sędziowaniu przez kibiców już nie wspominam, bo to także norma. Oni już wiedzą lepiej czy piłka była autowa, jeszcze zanim dotknie linii. Być może jedynym remedium byłaby twarda postawa zawodnika, czy zawodniczki, który konsekwentnie prosiłby w takich sytuacjach sędziego o powtórzenie punktu, po każdym takim wrzasku. Inna kwestia, czy to nie zemściłoby się ostatecznie na takim tenisiście, bo nie każdy potrafi wytrzymać duże obciążenie i presję widowni, jak zrobił to z powodzeniem Danił Miedwiediew. Od początku miał z publicznością na pieńku, a to co mówił po zakończeniu kolejnych spotkań pewnie też nie przysporzyło mu w US Open przyjaciół wśród amerykańskich kibiców. Podkreślał, że wzmacnia go właśnie ten swego rodzaju hejt. Nie wiadomo wprawdzie, czy ostatecznie przekonał do siebie „nietuzinkową” widownię, ale faktem jest, że w finale  miał też licznych fanów, a przy dekoracji otrzymał nawet gromkie brawa. Prawdopodobnie jednak bardziej za niezłomną postawę na korcie, niż scysje z kibicami.

Krajobraz po bitwie

Można zastanawiać się, czy akurat ten turniej wielkiego szlema był w jakiś sposób wyjątkowy i czy coś wniósł do polskiego, ale też i naszego, łódzkiego tenisa. Niektórzy pytali po co pisać o całym turnieju, skoro Polacy już w nim nie grają. Uważam jednak, że te nieprzespane noce miały swój sens. US Open 2019 nie zapisze się jakoś szczególnie w historii polskiego tenisa, bo przecież było sporo rozczarowań, a sukcesów niewiele. Mimo to, warto spojrzeć na aktualny potencjał rodzimego tenisa właśnie przez pryzmat jednego z największych turniejów w sezonie i na wschodzące gwiazdy tej dyscypliny w odniesieniu do realnych możliwości Polaków. Jak na przykład można ocenić występ naszych zawodników i zawodniczek nie patrząc na to z kim grali i jak daleko w turnieju zaszli ich pogromcy? Dlatego sądzę, że o ile poszczególne mecze w zawodach różnej rangi mogą być czasem mylące, to wielki szlem daje okazję do weryfikacji nie tylko umiejętności, ale też całego spektrum kwestii związanych z przygotowaniem fizycznym, mentalnym i organizacyjnym każdego teamu. Tak, teamu! Jako że trudno już dziś wyobrazić sobie, że ktoś może odnieść sukces w turnieju tej rangi nie mając za sobą wsparcia w postaci solidnego zaplecza, nie tylko od strony trenerskiej, ale fizjoterapii, rozwoju fizycznego, sparingpartnera, wreszcie menedżera, który zadba o wszystko, łącznie z obsługą medialną, kwestią sponsorów, itd. A przecież sztaby zawodników z TOP10 czasem liczą nawet kilkanaście osób, bo dochodzą jeszcze inni specjaliści. Tam, gdzie walka toczy się nie tylko o sławę, ale o duże pieniądze, nie pozostawia się żadnych kwestii przypadkowi i dlatego wciąż sukcesy tenisistów, czy tenisistek, którzy nagle, z „niebytu” pojawili się w ósemce czy czwórce najlepszych zawodników dużego turnieju, stanowią sensację i jednocześnie pokusę, aby zacząć myśleć życzeniowo. No, bo skoro nie miał zaplecza, a mu się udało, znaczy – można! Wystarczą same chęci. Nie prawda, nie wystarczą.

Nawet niespodziewane dla wielu sukcesy naszego Jurka Janowicza dla uważnych obserwatorów nie były wcale tak dużą niespodzianką. Oczywiście, często wszystko jest zapięte na ostatni guzik, uznany trener, oddani ludzie, przyzwoity fizjoterapeuta, dobrzy sparingpartnerzy, a zawodnik „nie odpala”, chociaż wydaje się być „na ścieżce i na kursie” – mówiąc językiem lotniczym. A ten, który zdawał się już nie rokować, nagle odnosi sukces tuż przed trzydziestką. Takie przypadki się zdarzają, ale generalnie, tylko ciężka praca z dużym wsparciem, poparta oczywiście talentem i dobrze poukładane kwestie mentalne, dają w sumie realne szanse na poważne sukcesy oraz na ich potwierdzenie w kolejnych występach.

To, że ktoś dotrze do finału większego turnieju, czy nawet coś wygra, nie czyni z niego jeszcze topowego zawodnika, bądź zawodniczki. Wszak zawsze nieco łatwiej wejść na szczyt, niż się na nim dłużej utrzymać. W tenisie decydują obronione w kolejnych sezonach punkty rankingowe i tutaj również znaczenie mają często niuanse. Błąd decyzyjny, w którym turnieju wystartować, a który sobie odpuścić, może skutkować poważną zmianą rankingu. Do tego dochodzi presja, która jest często większa w przypadku zawodników z końca pierwszej setki rankingu, niż tych z TOP10. Wypadnięcie z pierwszej dziesiątki nie będzie tragedią, jeśli w perspektywie są kolejne turnieje, a zdrowie dopisuje, konto nie świeci pustkami, a reklamodawcy nie wywierają presji. Natomiast, kiedy zmiana rankingu nawet o 10-12 pozycji może już oznaczać konieczność walki w kwalifikacjach, a więc w konsekwencji większe zmęczenie sezonem i mniejsze pieniądze (szansa występu w wielkim szlemie się oddala), to presja rośnie w postępie geometrycznym.

Powroty bywają trudne

Oczywiście, dla tenisisty, który ma już pokaźne zaplecze finansowe, bo przebywał na szczycie dość długo, nawet przerwa z przyczyn zdrowotnych czy innych, nie będzie tak dolegliwa, jak dla zawodnika z niewielkim dorobkiem, ciułającego kolejne punkty w turniejach niskiej rangi. Również utrata rankingu nie stanie się powodem do rozważań o wcześniejszym zakończeniu kariery. No, dobrze, ale co mają powiedzieć ci, którzy są jeszcze w trzeciej, czy piątej setce rankingu, albo wydobywają się z niebytu po kontuzji, a dzikich kart jakoś specjalnie nikt im na siłę nie wpycha? A jednak walczą i czasem powrót udaje się znakomicie. Właśnie ta wola walki i wiara we własne możliwości daje siłę, którą zaprezentowała kilka miesięcy temu nasza Katarzyna Kawa docierając do finału turnieju WTA. Atakowała z pozycji 174-ej, a dziś jest 130-ta. Zatem jedna jaskółka wiosny nie czyni, można by rzec, ale konsekwencja i upór to jedyna droga. Innej nie ma. Wielką wolę walki widać też u Urszuli Radwańskiej, która na razie przesunęła się do trzeciej setki rankingu, ale wciąż ma nadzieję wrócić przynajmniej do pięćdziesiątki najlepszych tenisistek. To może być trudne, ale nie jest niemożliwe. Znacznie bardziej karkołomne zadanie przed Jerzym Janowiczem, który wznowił treningi i chce zacząć grać w turniejach od stycznia 2020 roku. W rankingu nie ma go w ogóle, więc determinacja w tym przypadku z pewnością może mieć jeszcze większe znaczenie, zwłaszcza w pierwszej fazie powrotu, bo o ile zdrowie pozwoli, a pojawią się sukcesy, będzie już łatwiej znaleźć motywację. Ponadto, „Jerzyk” ma jednak pewną renomę oraz swój „koloryt”, który nie wszystkim odpowiada, ale trudno zaprzeczyć, że przyciąga widzów i media, a to dla organizatorów istotna kwestia, zatem o dzikie karty do poszczególnych imprez może być znacznie łatwiej.

Patrząc przez pryzmat

Kiedy spojrzymy na grę naszych tenisistów i tenisistek podczas US Open pod kątem ich rywali, to trzeba przyznać, że sukcesy pogromców tak zawodniczek, jak zawodników, z wyjątkiem Kamila Majchrzaka, nie powalają. Nie zdarzyło się tak, abyśmy mogli powiedzieć: „No, przecież przegrał, czy przegrała z finalistą turnieju”. Jedynie Kamil, który trafił po dwóch pięciosetówkach na świetnie dysponowanego Grigora Dimitrowa, może rzec – pokonał mnie ćwierćfinalista US Open, zawodnik, który był numerem 3 w rankingu ATP. Magda Linette mogłaby użyć argumentu, że przegrała z triumfatorką i zawodniczką nr 2 rankingu, gdyby nie fakt, że Naomi Osaka nie błyszczała w tym turnieju formą i zatrzymała ją w IV rundzie wracająca do czołówki po kontuzji, Belinda Bencic. Magda doskonale wie, że ten mecz mógł się skończyć inaczej.

Jednak spoglądanie wyłącznie przez pryzmat US Open w taki sposób mogłoby być nie tylko mylące, ale i krzywdzące. Ten turniej nie tylko zapewnił naszej skromnej, choć mimo wszystko w tym roku dość licznej, tenisowej reprezentacji w USA, znacznie więcej.

Co zyskaliśmy?

Nie da się pominąć aspektu finansowego udziału w tak wielkiej imprezie. Oczywiście, zwycięzcy otrzymali krocie, bo przecież 1900 tyś dolarów za występ w finale, czy 3850 tyś za zwycięstwo w turnieju, to kwoty gigantyczne, ale 163 tysiące za III rundę, 100 tyś za II rundę, czy nawet „tylko” 58 tysięcy za rundę pierwszą, w połączeniu z kwotami wygranymi w trakcie kwalifikacji (17 tyś za II i 32 tyś za III rundę), to sumy, które pozwolą z pewnością na jakąś stabilizację, zwłaszcza zawodnikom, czy zawodniczkom, którzy nie odnoszą obecnie spektakularnych sukcesów, a premie, nawet za wygranie challengera  są kilkakrotnie niższe. Należy przy tym pamiętać, że pokrycie kosztów podróży, hoteli, najmu kortów do treningu, plus ubezpieczenia, opieka trenerska, fizjoterapia, itd., to kwoty w skali sezonu bardzo wysokie.

Nie jest oczywiście prawdą, że jedynym zyskiem w tym przypadku były, jak najbardziej zasłużone, premie finansowe. Udział w imprezie tej rangi daje o wiele więcej, tym bardziej, że niektórzy mieli rzadką okazję zagrać na głównym albo jednym z głównych kortów, co czasem zupełnie zmienia sytuację zawodnika. Niektórych to nakręca innych deprymuje, ale zawsze jest to doświadczenie, które może okazać się istotne w przyszłości. Kiedy jest więcej miejsca, a liczba widzów większa kilkadziesiąt razy, trzeba umieć się zmierzyć z nową sytuacją i to zaprocentuje. Sam awans do głównej drabinki turnieju był z pewnością sporym przeżyciem dla Kamila, który mógł pobujać się trochę na emocjonalnej huśtawce, gdyż najpierw odpadł przegrywając III rundę kwalifikacji, by jako lucky loser znaleźć się jednak w turnieju, z którym przecież właśnie się pożegnał. Udźwignął presję i wygrał swoją pierwszą pięciosetówkę w życiu, a zaraz potem kolejną. To buduje pewność siebie, podnosi poczucie własnej wartości i daje kopa, czasem na resztę sezonu. Dziś wiemy, że Kamil po przerwie bardzo dobrze zagrał w reprezentacji odnosząc w Atenach cztery zwycięstwa i mocno przyczynił się do awansu Polski na wyższy szczebel rozgrywek. Nieco gorzej poszło mu w pierwszym turnieju w Azji, ale w kwalifikacjach do kolejnego (Chengdu) pokonał dwóch Australijczyków Purcella 2:0 i Duckwortha 2:1, zagra więc w głównej drabince turnieju.  

Z całą pewnością właściwe wnioski z porażek wyciągnęły Iga Świątek i Magda Linette. Ta druga gra właśnie w Seulu i bez problemu doszła do półfinału, w którym pokonała w dwóch bardzo emocjonujących setach wyżej notowaną Rosjankę J. Aleksandrową 7:6, 7:6 (w punktach do 5 i do 7). Linette potrafiła zamknąć mecz w dwóch setach, chociaż w drugim przegrywała już 2:5. Wygrała też wcale niełatwe tiebreaki, które wymykały się z rąk. Kiedy przeciwniczka broniła trzech setboli i w sumie czterech meczboli, to można było przecież choć na chwilę zwątpić w sukces. Pytanie brzmi ile takich sytuacji Magda wypuściła wcześniej? Bardzo wiele. Dlatego dziś, ta pewność, którą uzyskała w ostatnich miesiącach, zwłaszcza po wygranej w Bronksie, ale też po udanym rewanżu z Australijką Shaarmą wpierwszej rundzie US Open, z pewnością zaprocentowała. Myślę, że także Magdalena Fręch przekuje doświadczenia z US Open w sukces.

Jakie są perspektywy?

Kibiców często interesuje aspekt czysto sportowy, bo kto ile wydaje i na co, to już zwykle sfera plotek, a przecież, jeśli zawodnik reprezentuje (w jakimś sensie, nawet jeśli gra dla siebie) nasz kraj, to liczy się wynik i on weryfikuje ostatecznie wszystko. Od dobrych lub kiepskich występów zależy przecież zainteresowanie sponsorów, obecność w mediach, transmisje telewizyjne itd. Zatem jak to jest z tym aspektem w przypadku naszych zawodników i jakie są perspektywy na przyszłość?

Patrząc na wyniki ostatnich gier, można nieco obawiać się o formę Huberta Hurkacza, który łatwo przegrał swój mecz w Atenach z Grekiem Tsitsipasem oraz pierwszy mecz w turnieju w Metz, z Francuzem G.Barere zajmującym obecnie 98 pozycję w rankingu. Porażka 2:6, 2:6 raczej chwały nie przynosi. Może po prostu zmęczenie sezonem dało o sobie wreszcie znać nieco mocniej, a może jakieś problemy zdrowotne miały wpływ na słabsze występy. Perspektywy jednak rysują się całkiem nieźle, zwłaszcza, że materiału do wyciągnięcia (mamy nadzieję) właściwych wniosków z bieżącego sezonu jest na pewno sporo.

Jeśli chodzi o Łódź, to Miejski Klub Tenisowy znalazł się w ogólnopolskim konkursie klubów tenisowych na miejscu siódmym, zaś AZS Łódź na siedemnastym. Biorąc pod uwagę fakt, że sklasyfikowanych zostało 121 klubów, nie są to wyniki złe. Oczywiście, patrząc szerzej interesuje nas przede wszystkim rywalizacja na arenie międzynarodowej, a więc wyniki indywidualne, rankingi ATP i WTA oraz udział naszych tenisistów i tenisistek w kadrze Polski. Na razie piotrkowianin - Kamil Majchrzak jest bez wątpienia drugą rakietą w Polsce, a łodzianka Magdalena Fręch rakietą numer 4.  

Prawdopodobnie zbyt szybko się to nie zmieni, ponieważ prócz Mai Chwalińskiej nie specjalnie widać, aby ktoś mógł z tyłu zaatakować. Tymczasem więc możemy się skoncentrować na kibicowaniu w większych turniejach Magdzie Linette i Idze Świątek, a wśród panów Hubertowi i Kamilowi, oczekując, że Jurek Janowicz wróci do swojej życiowej formy, a Katarzyna Kawa, Magdalena Fręch czy wspomniana wyżej 17-latka Maja Chwalińska dołączą do pierwszej setki i wówczas wyglądałoby to już całkiem nieźle.

Na pytanie - czy lepiej mieć jedną topową zawodniczkę w dziesiątce WTA, a inne poza TOP100, czy może kilka zawodniczek walczących o TOP20, należy chyba odpowiedzieć, że nie mielibyśmy nic przeciwko temu, aby jedno nie wykluczało drugiego. Skoro Czeszki mogą mieć 8 zawodniczek w TOP100, z czego dwie w TOP10, to nie jest wcale trudno wyobrazić sobie, że Magda Linette i Iga Świątek walczą o najwyższe trofea, a w międzyczasie koleżanki grają solidny tenis w TOP50. Może to marzenia bez pokrycia, ale patrząc na ostatnie wyniki należy być optymistą.

U panów sytuacja wydaje się nieco bardziej złożona, bo nie wiemy, czy popularny „Jerzyk” będzie mógł wkrótce mierzyć się z najlepszymi, a za Hubertem (36) i Kamilem (82) na razie jest pusta przestrzeń.

Warto jednak podkreślić, że właśnie takie turnieje, jak US Open, wpływają też na wyobraźnię i marzenia zawodników. Nie da się przecenić tego, co zrobiła dla polskiego tenisa Agnieszka Radwańska, a przecież będzie szkolić młodzież i taki wzór, nie tylko w życiu sportowym, jest młodym, ludziom potrzebny. To nakręca kolejne pokolenia głodnych sukcesu tenisistów i tenisistek, do jeszcze cięższej pracy, a wśród nich z pewnością są też tenisowe diamenty, które należy odpowiednio oszlifować. Wierzę, że idzie lepszy czas dla polskiego tenisa, ale też i dla naszego regionu, bo widać że na krajowej mapie mistrzów rakiety, nie mamy się czego wstydzić.

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ

Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM

e-mail
hasło

Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

Najciekawsze wiadomości z Łodzi i aglomeracji łódzkiej w jednym miejscu. Codziennie ciekawe treści specjalnie dla Ciebie! Zobacz co się dzieje Dziś w Łodzi Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama