Jak za dawnych lat
Ulica Sienkiewicza nie ma teraz łatwego życia. Z jednej strony remont budynku policji, z drugiej - budowa tunelu CPK. Zamknięte przejście do ul. Narutowicza, objazdy... Kto może, omija to miejsce szerokim łukiem. To sprawia, że coraz więcej sklepów się zamyka, klientów ubywa. Jednak są miejsca, które trzymają się mocno. Ba - rozkwitają.Taki właśnie jest „Warzywniak Maciek”. Rodzinny, swojski, pełen zapachu malinowych pomidorów i świeżego chleba. Tu codziennie ktoś czeka pod drzwiami jeszcze przed otwarciem. Nie po przeceny. Po smak, jakość i dobre słowo.
- Pani Kasiu, a schowała mi pani ten chlebek na zakwasie?
- słychać zaraz po wejściu.
- A są te ziemniaczki, co wczoraj brałem? Takie, co się nie rozpadają, ale też nie są twarde. Od wojny takich nie jadłem!
- żartuje starszy pan z płócienną siatką.
Dzień zaczyna się o świcie
Maciej Łaski, właściciel, dzień zaczyna o świcie. O czwartej jest już na nogach. Potem Zjazdowa. Wybiera, przebiera, pakuje. Wraca dostawczakiem pełnym pachnących darów natury. Pomaga mu siostra Kasia. Są rozpoznawalni, lubiani, a ich sklep działa tak, jak kiedyś: prosto, uczciwie i z sercem.Pamiętasz smak szarej renety? Albo chrupiącego chleba z grubą warstwą mąki, która brudziła nos podczas jedzenia? Trudno to dziś dostać, a już na pewno nie wszystko w jednym miejscu. A tutaj - proszę. Masz i jedno, i drugie. Klienci to głównie okoliczni mieszkańcy. Wielu zagląda tu celowo, omijając markety i plastikowe pomidory z importu.
Ci starsi nadal pukają w spód bochenka, żeby usłyszeć ten głuchy, chlebowy dźwięk. Wiedzą, że ten odgłos oznacza, że środek będzie sprężysty, a skórka wypieczona jak trzeba.
Poziomki, porzeczki, grill i wędliny
W środku jest ciasnawo, ale przytulnie. Nie ma złotych klamek, neonów i marketingowych chwytów. Zapach truskawek i malin miesza się z aromatem świeżego pieczywa. W skrzyneczkach porzeczka na kompot, czasem agrest, zawsze coś, co trudno znaleźć w sieciówkach.Latem królują owoce i warzywa, jesienią - swojskie wędliny z zaprzyjaźnionych masarni. A między skrzynkami papierowe pojemniczki. W środku jagody, jeżyny i to, co najbardziej zaskakuje - drobne, słodkie poziomki, jakich nie uświadczysz w żadnej Biedronce.
Zaczynali od 34 metrów
- Te wszystkie remonty nas nie zniszczyły. Może dlatego, że teraz jesteśmy bliżej Tuwima, a tu ruch jakby większy
- mówi pan Maciek, układając koper.
- Staramy się z siostrą, jak możemy. Klienci wiedzą, że u nas wszystko jest z sercem. A konkurencji w okolicy też już prawie nie ma, więc jakoś się kręci.
Zaczynali pięć lat temu, też na Sienkiewicza, ale bliżej Moniuszki. Wtedy lokal miał 34 metry. Teraz jest większy i lepiej widoczny. Zasady pozostały te same: uczciwość, smak, znajome twarze i ludzie, którzy wracają. Jedni codziennie. Inni tylko po „te ziemniaczki”.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.