reklama
reklama

Tarcza z przedsiębiorcy!

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

Tarcza z przedsiębiorcy!  - Zdjęcie główne

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości Łódź Pisząc kilka artykułów na temat teorii spiskowych oraz praktyki, czyli faktów i działań Rządu nie sądziłem nawet, że "tarcza" owszem będzie, ale w zupełnie innym znaczeniu...
reklama

Tarcza z przedsiębiorcy czyli "antykryzys" w praktyce

Pisząc kilka artykułów na temat teorii spiskowych oraz praktyki, czyli faktów i działań podejmowanych przez miłościwie nam panujący Rząd, albo jeśli ktoś uważa, że duża litera w tym przypadku to jednak przesada, po prostu „rząd”, nie sądziłem nawet, że tak krytykowana tzw. „Tarcza Antykryzysowa”, jest bublem aż tej kategorii.

Gdyby ktoś spytał wcześniej o przyjęte rozwiązania, to nawet niektórych pewnie bym bronił, bo wyglądają na papierze jako tako. Np. możliwość uzyskania jednorazowego wsparcia dla samozatrudnionych, czy mikroprzedsiębiorców, dla których te symboliczne przecież kwoty, mogą być jednak, przy jednoczesnym zwolnieniu z opłat ZUS i odroczeniem płatności podatków, jakimś elementem, który pozwoli przetrwać kilka tygodni, bo miesięcy już z pewnością nie.

Tymczasem konia z rzędem (albo konia z Rządem) temu, komu uda się załatwić coś „elektronicznie” w Urzędzie Pracy i nie dostanie przy tym rozstroju nerwowego. Na stronach CEIDG, ZUS oraz praca.gov.pl spędziłem osobiście niemal 1,5 dnia!!! Nie. Nie godziny. To nie jest błąd. Próbując najpierw się zalogować przez bankowość elektroniczną, złożyć korektę wpisu, a następnie ją wysłać – kilkanaście prób bez powodzenia. Ponowne logowanie oraz telefony do konsultanta, zmiana przeglądarki, wysłuchanie porad, żeby się wylogować, wyczyścić cache, czyli podobnie jak w programach Microsoftu, należy wysiąść i wsiąść ponownie. Uruchomić silnik. Pod maskę przecież i tak zajrzeć się nie da itd…Przeniosłem się więc na stronę Urzędu Pracy (praca.gov.pl), gdzie poprzedniego dnia udało mi się napisać i nawet zapisać niemal cały wniosek. Tak mi się wydawało, ale to był dopiero początek…. Okazało się, że nie jest możliwe wysłanie wniosku elektronicznego bez załącznika, którym UWAGA!: ma być skan tego samego dokumentu, tylko nazywającego się już nie wniosek, ale umowa, która zawiera dokładnie te same dane, tyle że wypełnić ją trzeba „na piechotę”, czyli ręcznie (sic!), bo nawet nie chciało się autorom pomysłu stworzyć dokumentu elektronicznego, a takie pdf-y to już przecież standard choćby w urzędach skarbowych. Żeby „ułatwić” życie przedsiębiorcy, jeszcze 14 kwietnia portal praca.gov.pl odsyłał użytkownika do pobrania umowy ze stron rządowych msp, gdzie oczywiście jej nie było. Teraz jest już lepiej, bo link do umowy prowadzi z opisu samego wniosku. Tym nie mniej znalazłem rzeczony dokument w internecie, lecz wciąż nie mogłem uwierzyć, że to co piszą w instrukcji może być prawdą.

Przecież, myślałem sobie, to niemożliwe. Połączenie Kafki z Orwell-em ma jednak swoje granice. Trzeba to wyjaśnić u źródła. Zatem (nomen omen) kawka i do telefonu. Ale zaraz, do jakiego telefonu? Przecież na stronie jest tylko Zielona Linia (po angielsku Green Line) brzmiałoby jeszcze lepiej, ale jest jeden problem. Może nie taki znów istotny, bo ikonka ładna, a że pod numerem 19524 (przestrzegam!) nikt się nie zgłasza, to przecież tylko drobny szczegół… Nie bądźmy małostkowi. Na pewno na stronie lokalnej będzie lepiej. Z takim właśnie przekonaniem wybrałem numer lokalny, ale nic z tego! Nie, nie… tzn. tym razem odezwał się automat płci żeńskiej, który beznamiętnym głosem (skąd oni biorą takie talenty i kto prowadzi ten casting?) poinformował mnie, że generalnie w sprawie tarczy mam dzwonić na wspomnianą Green Line i… w ten sposób zginęło wiele osób… czyli koło się zamknęło. No, może nie zupełnie. Po drodze skasowało 1,80 zł, bo sześć połączeń po 30 groszy, daje właśnie taką skromną kwotę. Skromną? Jeśli zatelefonowało, a ściślej rzecz ujmując, usiłowało zasięgnąć informacji około 10 tyś naiwnych osób, a to całkiem możliwe, bo wnioski, wg oficjalnych danych ZUS, złożyło w Łodzi ponad 15 tyś przedsiębiorców, więc zakładam, że część z nich próbowała także aplikować do UP, to kwota łączna z takiego numeru może już sięgać 9 tysięcy zł i to o ile naiwniacy wykonali tylko po 3 próby. Hazardziści pewnie postawili na ten numer znacznie większe sumy, dzwoniąc kilkadziesiąt razy. No i co? Mówiliście, że urzędnik nie zarabia dla kraju pieniędzy? Łyso Wam teraz? Zarabia! W dodatku spokojnie pijąc kawkę, a licznik się obraca…

Profil profilem, a papier musi być po naszej stronie

Cóż, trzeba było sobie radzić dalej. Nic to, że podpisujesz wniosek profilem zaufanym, albo podpisem elektronicznym, nic, że zalogowanie się i przesłanie dokumentu wymaga kilku potwierdzeń, bo także wysłanym na telefon kodem. Wszystko to mało! Musi być umowa papierowa, bo bez papierowej umowy urzędnik więdnie, urzędnik umiera na stojąco, albo na siedząco, ale nie na leżąco. Co to, to nie! Urzędnik, zwłaszcza w urzędzie pracy, nie może pozwolić, żeby ktoś pomyślał, że On jest niepotrzebny. To jest Urząd Pracy, a więc praca, praca i jeszcze raz praca! Przedsiębiorca może być zbędny, jego firma i jego pieniądze oraz cała rodzina i znajomi niepotrzebni, ale nie urzędnik, a już na pewno nie urzędnik Urzędu Pracy, zwłaszcza blisko ministerstwa. Bo to właśnie jest miejsce, w którym się pracuje. Mało tego! JEDYNE miejsce. Tam, gdzie przedsiębiorca postanowił, nieopatrznie uwierzyć w dziurawe koło, dla zmylenia przeciwnika nazywane „tarczą antykryzysową”, już nie ma mowy o żadnej pracy. TKM! My Urzędnicy przez duże „U”. Patrzcie, jak to zgrabnie wymyśliliśmy! Nikt się nie przemknie! Dlaczego? Nie można pozwolić, żeby petent się wykpił i wysłał coś szybko. Nie, nie… Nie z nami te numery brunet. Wypełniłeś ręcznie? Zeskanowałeś? Brawo! To teraz czeka na ciebie kolejna zasadzka. Sądziłeś, że w dniu roboczym trochę sobie popracujesz? Nic z tego! Pomyśleli i w swej  genialności (prawdopodobnie ktoś, kto ten „myk” wymyślił musiał mieć IQ co najmniej 200, a może nawet bliżej 300, bo jeszcze przy tym ściśle współpracował z nie mniej genialnym informatykiem, a kto wie, może i całym zespołem). O co chodzi? Ano, myśleli, myśleli i wymyślili, że lepiej jeśli pojedynczy załącznik do wniosku będzie ważył nie więcej niż 1 megabajt. Brawo! Nic to, że ogółem wszystkie załączniki nie mogą przekraczać 24 MB. Liczy się sztuka! Zawsze co 5 dokumentów, to nie jeden, racja? Produkcja papierów i biurokracja musi przejawiać się w każdym elemencie kontaktu z petentem, żeby przypadkiem nie stracił poczucia rzeczywistości.

Ktoś spyta, ale po co aż tyle? Cały megabajt, kiedy wiadomo, że pdf-y to przecież „maciupeńkie”, leciutkie pliczki i takie 9 stron umowy nic nie waży, prawda? Trzeba było ograniczyć plik do 100kb, wtedy już na pewno nikt niczego by nie wysłał, chyba że czystą kartkę. I o to chodzi!

No, ale kiedy ten durny przedsiębiorca jest na tyle nieodpowiedzialny i się uparł, że jednak elektronicznie, zamiast wsiąść jak człowiek w samochód, albo wziąć taksówkę i przyjechać do urzędu, żeby się dowiedzieć, że go nie przyjmą, bo koronawirus szaleje i należy się umówić (tylko jak?)  to sam sobie winien. Może nie próbował przez 19524? Kara musi być! Zielona linia działa wprawdzie niczym sex-telefon, jednak stawki nieco niższe, pewnie czasowo dostosowane do zbliżającego się kryzysu. Łaskawcy, mogli przecież kazać dzwonić na 0700, ale zostawmy to….

 A więc kiedy ten idiota, który myślał, że mu Państwo naprawdę chce dać jakiś ochłap, wyprodukował umowę w formie pdf, to ma pecha. No, bo taki plik waży przeważnie około 3-4mb, jako że skany mają to do siebie, iż są plikami graficznymi i przerobienie ich na pdf-a pomaga w niewielkim stopniu w zmniejszeniu ich wielkości, jako że sam format pdf nie do tego przecież służy. Taki zakres wiedzy niestety już jest nie do ogarnięcia dla współpracujących dzielnie i ku chwale Ojczyzny, urzędnika z informatykiem. Taki zaj… tj. zabójczy tandem…

 Wymyślili, że należy w taki sposób zadbać o wygodę, żeby przedsiębiorca musiał ten plik pdf podzielić co najmniej na cztery pliki. Wtedy upieczemy kilka pieczeni na jednym ogniu, no bo i przedsiębiorca czymś czas sobie wypełni, a i my, zamiast puścić całego pdf-a na drukarkę, będziemy to robić 4 razy dłużej z przerwami na kanapkę i herbatę i dzięki temu, czy się stoi, czy się leży… Dzień minął. Wydrukowaliśmy kilka dokumentów i jeszcze je teraz trzeba poskładać, żeby się strony zgadzały, bo nienumerowane, więc kolejne godziny itd.

Informatyzacja pełną gębą

I w tym miejscu zmęczony czytelnik mógłby pomyśleć, że to już koniec. Nic bardziej mylnego. Teraz, o ile udało się dodać załączniki próbujemy wysłać całość wniosku, wtedy do akcji wkracza niezawodne wąskie gardło serwerów. Widzimy, jak system mieli, przełyka, po czym dostaje czkawki i pojawia się komunikat, że połączenie zostało zerwane – timeout. Zbyt długi czas odpowiedzi serwera. To nic. Trzeba próbować ponownie. I jeszcze raz i tak 14 razy, aż w końcu udało się, ale w nocy. Niektórzy dali sobie po kolacji spokój. Wszak w przerwach między kolejnymi wirtualnymi wizytami w urzędach, trzeba czasem się przespać, o ile ktoś po takim dniu jeszcze może zasnąć i nie przyśni mu się jakiś urzędnik Urzędu Pracy, ZUS-u, albo innej ukochanej przez Polaków instytucji. Słyszałem, że niektórym śni się od razu Morawiecki z Szumowskim (bez maseczki, bo odradzał, potem doradzał, a teraz nawet grozi). Koszmar jakiś… To ja jednak mam znacznie lepiej.

Miły, kolorowy sen, w którym jestem tarczą z 10-ką na czole w kolorze czerwieni i właśnie ustawia się w kolejce grupa posłów, która w przerwie między odsyłaniem kolejnych projektów do zamrażarki postanowiła sobie postrzelać… O, jak dobrze. W porównaniu z wirtualnym urzędem pracy, to czysta przyjemność!

 

reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

Lubisz newsy na naszym portalu? Załóż bezpłatne konto, aby czytać ekskluzywne materiały z Łodzi i okolic.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)
Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama