Szacowanie dokładnej liczby eksponatów w tej kolekcji to wyzwanie. Pan Mariusz zgromadził około 300 koszulek meczowych samego ŁKS-u Łódź, ale to tylko fragment jego zbiorów. Pasja wykracza daleko poza jeden klub, a liczby robią wrażenie nawet na innych kolekcjonerach.
– Szacuję, że w domu znajduje się łącznie około 600 albo 700 koszulek
- opowiada Mariusz Popławski.
Historia ukryta pod naszywką
Kibicowską miłość zaszczepił w nim tata jeszcze w latach 80., ale przełom w kolekcjonowaniu nastąpił w 2012 roku. Impulsem było spotkanie z trenerem Janem Lirką, wychowawcą takich talentów jak Marek Saganowski czy Igor Sypniewski. Pan Mariusz otrzymał od niego wysłużoną koszulkę Nike z 2001 roku. To, co odkrył, analizując ten trykot, rozpaliło jego wyobraźnię.
– Wyglądała na zniszczoną: tu coś rozprute, tam coś naszyte. Zacząłem analizować, co to w ogóle jest. Okazało się, że w tych koszulkach wcześniej występowała reprezentacja Polski. Trafiły one potem do klubu – odpruto orzełka, naprasowywano „przeplatankę” i zawodnicy grali w nich w lidze
- wspomina kolekcjoner.
To właśnie historyczny „ciężar” przedmiotów sprawił, że zwykłe zbieractwo zmieniło się w pasję.
– Skoro jedna taka koszulka to kawał historii, to fajnie byłoby to poszerzać. I to był taki moment przełomowy, wtedy zdecydowanie więcej koszulek zaczęło pojawiać się na moich wieszakach
– przyznaje.
Tysiące złotych za... brud i błoto
Wśród setek wieszaków znajdują się prawdziwe relikwie. Najstarsza „meczówka” to Adidas Trophy z lat 1987–1989 – unikat z długim rękawem i reklamą Pepsi.
– To dla mnie świętość, jedna z najbardziej ikonicznych koszulek
– podkreśla właściciel.
Ceny takich pamiątek potrafią szokować. Koszulki z lat 90., zwłaszcza te legendarnej firmy Dorbil z reklamami „Ptak” czy „Atlas”, osiągają na rynku zawrotne kwoty. Najcenniejsze egzemplarze w tej kolekcji wyceniane są na 4–5 tysięcy złotych, choć na aukcjach podobne "białe kruki" potrafią kosztować nawet 7 tysięcy.
Co ciekawe, dla kolekcjonera najwięcej warte są te stroje, które nie zostały wyprane po meczu. Zachowanie śladów walki przy jednoczesnym usunięciu zapachu to sztuka sama w sobie.
– Gdyby trafiły do worka foliowego bez zabezpieczenia, wiadomo, jaki wydzielałyby zapach. Mam swój sposób na to, żeby zapach zniknął, ale żeby wszystkie ślady boiskowe zostały. One już nie pachną meczem, ale są bardzo cenne
– tłumaczy pan Mariusz.
Tajemnica kolekcjonera
Jak zdobywa się takie unikaty? Aukcje, wymiany, kontakty z piłkarzami – sposobów jest wiele, a w środowisku kolekcjonerów barwy klubowe schodzą na drugi plan. Pan Mariusz utrzymuje dobre relacje z fanami Widzewa, Wisły czy Arki. Jednak o konkretnych źródłach swoich najrzadszych zdobyczy woli milczeć.
– To słodka tajemnica kolekcjonera jak u grzybiarza. Każdy ma swoje rejony i nie możemy o nich publicznie mówić
– dodaje tajemniczo.
Mimo imponujących zbiorów pan Mariusz rzadko prezentuje je na ulicach Łodzi. Powód jest prozaiczny – specyfika miasta i animozje między klubami.
– Bardzo chciałbym móc swobodnie chodzić po Łodzi w tych koszulkach. Niestety, specyficzny klimat miasta i rywalizacja dwóch zwalczających się klubów na to nie pozwalają. Choć rozumiem te realia, nie zgadzam się z nimi, dlatego na co dzień rzadko decyduję się na wyjście w koszulce na miasto
– przyznaje.
Wyjątkiem są dni meczowe. Wtedy, bez względu na pogodę, na stadionie zawsze pojawia się w jednym ze swoich unikatów, dumnie prezentując historię klubu.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.