Piotr Grymm: Zanim zapytam Pana o ŁKS, chciałbym poznać pańską opinię na temat najgorętszego tematu tego tygodnia w świecie piłki, a konkretnie chodzi oczywiście o Superligę. Był Pan na tak czy na nie?
!reklama!
- Od początku byłem przeciwny Superlidze. Ten pomysł nie szedł w ogóle z duchem sportu.
Zatrudnienie Pana przez Jagiellonię było pewnego rodzaju zaskoczeniem i powiewem świeżości na rynku trenerskim w ekstraklasie po prawie 7 latach spędzonych przez Pana w Głogowie. Później przyszło szybkie rozstanie w Gdyni, a dzisiaj niektóre media zwalniają już Pana z ŁKS-u. Jak Pan zareagował na nagłówki: „Ireneusz Mamrot na wylocie z ŁKS-u”?
- Wypadałoby zapytać tego dziennikarza, który to napisał, skąd miał takie informacje. Taki dzisiaj jest świat, że każdy szuka sensacji. Tak się składa, że rozmawiałem z prezesem bezpośrednio po naszym meczu i nazajutrz po meczu rezerw, który oglądaliśmy wspólnie. Otrzymałem wtedy od niego słowa wsparcia. Dzisiaj ktoś coś napisze, kolejne redakcje to podchwytują i wszyscy dookoła powtarzają. Na to niestety człowiek nie ma wpływu. Ktoś chciał zabłysnąć i można powiedzieć, że mu się udało.
Na pierwszej konferencji powiedział Pan, że zna Pan drużynę ŁKS-u, bo już z nią Pan rywalizował. Jaka jest pierwsze różnica, między ŁKS-em, z którym Pan rywalizował, a tym dzisiejszym?
- Zawsze są jakieś spostrzeżenia, ale szczegółów nie powiem. Są treningi, później mecz, są kwestie mentalne. Tego nigdy w stu procentach o przeciwnej drużynie nie wiem.
Chodzi tutaj o kwestie piłkarskie.
- Jeśli chodzi o kwestie piłkarskie, to za wiele się nie różni. Teraz jestem jeszcze bliżej zespołu i znam wszystko jeszcze lepiej, ale te spostrzeżenia, które miałem, zachowam dla siebie.
Pański poprzednik wysoko zawiesił poprzeczkę, jeśli chodzi o styl ofensywny. Wojciech Stawowy podkreślał, że chce, żeby jego drużyna grała ofensywnie i ładnie dla oka. Pan chyba stawia natomiast w pierwszej kolejności na defensywę i zbudowanie zespołu w obronie?
- Myślę, że każdy tak buduje zespół, ale ja w każdej drużynie, w której pracowałem, dążyłem do tego, żeby ten styl był ofensywny i można sprawdzić statystyki Arki, Jagiellonii, czy Chrobrego Głogów. Choć wiadomo, że w Głogowie były mniejsze możliwości, jeśli chodzi o możliwość sprowadzenia zawodników i budowania kadry. W ŁKS-ie natomiast uznałem, że pierwsze, co chce zrobić, to poprawić grę defensywną. Zespół tracił dużo bramek, a przeciwnicy trochę sobie tych sytuacji stwarzali, więc to chciałem zminimalizować. Poświęciłem temu jakiś czas i mimo, że te bramki są jeszcze tracone, to widać, że jest ich mniej i zespół inaczej broni. To nie jest tak, że nad ofensywą w ogóle nie pracowałem. Trzeba jednak uważać z tymi proporcjami. Dla zawodników była to zmiana i musieli się szybko do tego przystosować, ale to były dwa tygodnie. Później już mocno pracowaliśmy nad ofensywą i na pewno były mecze, gdzie zaczynało to coraz lepiej wyglądać. Szkoda tego ostatniego spotkania, bo nie powinniśmy go przegrać, ale tam było widać już więcej aspektów gry ofensywnej, do której dążymy.
Wracając jeszcze do pańskiego zatrudnienia. Tomasz Salski określił Pana mianem „kandydata idealnego” do pełnienia funkcji trenera ŁKS-u. Czy prezes nie zrobił Panu takiej niedźwiedziej przysługi tym stwierdzeniem? Kibice od kandydata idealnego wymagają na pewno lepszych wyników. Jest Pan jeszcze krótko w ŁKS-ie, ale fani spodziewają się dużo więcej.
- Jestem w sporcie dosyć długo i wiem, że kibice zawsze mają swoją ocenę przez pryzmat wyniku. Nie patrzą na całokształt, nie widzą wielu innych rzeczy. Kibice nie patrzą na codzienną pracę, jaką się wykonuje. Ja do tego podchodzę spokojnie. W każdym klubie jest różnie na początku. W większości z klubów, z których odchodziłem, te relacje z kibicami były dobre i fani dobrze oceniali naszą pracę. Mnie interesują jedynie merytoryczne uwagi. Kibic jest niecierpliwy, ale nie zna szczegółów. Wszyscy o jednej rzeczy zapominają: ten zespół w rundzie jesiennej miał bardzo słaby bilans w meczach z czołówką. To są fakty. Kibic nie ma tej chłodnej oceny, kibic wymaga tu i teraz, a ja pewne rzeczy chcę ułożyć po swojemu i chcę, żeby zespół grał na moich zasadach. Wracając do pytania, to nie uważam, żeby prezes zrobił mi niedźwiedzią przysługę. Cieszę się, że powiedział o mnie takie dobre słowo, a ja zrobię wszystko, żeby go nie zawieść.
Mówi Pan, że kibice wymagają tu i teraz, ale o prezesie Salskim też chyba można tak powiedzieć? Chodzi o cel, jaki został przed Panem postawiony, czyli awans do ekstraklasy.
- Przede wszystkim rozmawialiśmy bardzo dużo o drużynie i sposobie naszej pracy. Wiem, jakie są cele, wie prezes i wie zespół. Teraz skupiam się na tym, żeby drużyna zagrała dobrze w Kielcach i na tym, żeby piłkarze myśleli tylko o najbliższym meczu, a nie o wielu innych rzeczach. Trenerzy wielu innych zespołów próbują wywrzeć na nas presję i mówią, że to ŁKS musi awansować, a nie oni. Trzeba zachować chłodną głowę i myśleć o meczu w Kielcach. Inni prowokują, bo sami chcą na tym skorzystać My musimy skupić się na swoim graniu.
Przyjmijmy teraz pesymistyczną wersję, że ŁKS nie awansuje w tym roku do ekstraklasy. Jaka przyszłość czeka Ireneusza Mamrota?
- Ja chcę tutaj pracować jak najdłużej. Chcę wypełnić kontrakt i chcę, aby klub był ze mnie na tyle zadowolony, żeby umowa została przedłużona. Ja nie chcę tutaj pracować jako trener, który ma wygrać tylko najbliższy mecz, ale z tyłu głowy muszę mieć też plan rozwoju drużyny na kolejne tygodnie. Ważna jest dłuższa perspektywa. Budowa zespołu, praca taktyczna, motoryczna – to są etapy, które ja planuję i do tej pory, poza jednym klubem, cały czas to dobrze funkcjonowało. Z Gdyni odszedłem jednak nie przez złe wyniki, bo zespół był na piątym miejscu i miał trzy punkty starty do drugiej pozycji. Rozstaliśmy się, bo miałem inną wizję niż właściciel.
To teraz optymistyczna wersja. ŁKS awansuje, a Pan dostaje spokojnie czas na pracę z drużyną podczas okresu przygotowawczego. Od czego zaczyna Pan zmiany? A może od kogo?
- Przede wszystkim w piłce nie ma nic spokojnie. Musi Pan wiedzieć, że nawet jak ktoś mówi, że jest spokojnie, to po dwóch meczach wszystko może ulec zmianie. W ŁKS-ie wizja jest długofalowa, ale dzisiaj nie powiem Panu nic odnośnie zmian personalnych, bo to nie miejsce i czas ku temu. 90-95% tej kadry ma kontrakty ważne jeszcze po czerwcu, więc na ten temat nie ma za wiele do powiedzenia.
To zapytam teraz o ten ostatni mecz z Arką. Arkadiusz Malarz podarował bramkę rywalom. Był to kolejny taki błąd w wykonaniu tego golkipera. Nie trzeba szukać daleko w pamięci, żeby przypomnieć sobie poprzedni. Pana w klubie jeszcze wtedy nie było, ale działo się to już w rundzie wiosennej, kiedy Arkadiusz Malarz zawalił bramkę w spotkaniu z Odrą Opole. Wtedy obyło się bez konsekwencji. Rozważał Pan danie szansy młodemu Dawidowi Arndtowi, czy ten etap sezonu to nie czas na zmiany na tak newralgicznej pozycji? Znam kibiców, którzy chętnie zobaczyliby zmianę w bramce.
- Ja bardzo szanuję kibiców, bo zależy im na zwycięstwie, ale powiem Panu inaczej. Wiem, jak nie raz było z opinią publiczną. Nie chcę podawać nazwisk piłkarzy, których chciano posadzić na ławce, a później byli noszeni na rękach, albo jak się posadziło na ławkę, to się zaraz domagano, żeby grali. Gwarantuję Panu, jako trener, że gdybym dokonał zmiany w bramce i ten drugi bramkarz popełniłby błąd, to ci sami ludzie dopytywaliby się czemu w ogóle taka zmiana była. Ja muszę patrzeć na całokształt, na to kto w jakiej jest dyspozycji, kto jak wygląda na treningu i na wiele innych aspektów. Nikt nie ma pewnego miejsca w wyjściowej jedenastce, każdy musi rywalizować, ale ja biorę szereg innych aspektów przy wyborze składu.
A propos innych aspektów. Po meczu z Arką powiedział Pan, że Pańskim zadaniem i sztabu szkoleniowego jest teraz odbudowanie piłkarzy. Dodał Pan jednak takie zdanie, że to piłkarze muszą bardziej w siebie uwierzyć. Czego zatem potrzeba teraz najbardziej zawodnikom? Pracy z psychologiem, która już wcześniej podobno się w ŁKS-ie nie przyjęła?
- Nie, z tym myślę, że sami sobie poradzimy. Dzisiaj w piłce też wielu zawodników pracuje nad tym aspektem indywidualnie i to jest normalne. Fajnie natomiast, jakby było takie wsparcie nie tylko ze sztabu, tylko żeby czuli, że w trudnych momentach sympatycy też są z nimi. Jeśli chodzi o media, to jest ciężko, bo mamy takie czasy, że mediom lepiej się funkcjonuje, gdy komuś nie idzie, bo wtedy fajnie się to klika, fajnie się to czyta, fajnie jak ludzie to krytykują. Dla mediów to jest lepsze i nie mówię tego złośliwie, ale obiektywnie. Co robię z zawodnikami, to oczywiście treningi i rozmowy, żeby uwierzyli w siebie. Chcę też, żeby potrafili się odciąć od tego, bo od wielu z nich jestem dwa razy starszy i już niejednokrotnie byłem w takiej sytuacji, że było wiele krytyki, a później – szacunek. Czasami ludzie, którzy najwięcej krytykują, później najwyżej podrzucają i odwrotnie. Tak to w sporcie działa.
Dla kibiców niezrozumiałe jest to, że zespół w tak krótkim czasie, tak bardzo stracił na jakości. Czy ma to związek z tym, co powiedział Pan na początku, że czuje Pan, że tę drużynę trzeba najpierw zbudować od tyłu?
- Pamiętajmy, że już przed moim przyjściem ŁKS nie punktował regularnie. Zdaję sobie sprawę z tego, że nasza gra nie wygląda teraz tak, jak oczekują tego kibice. Powiem więcej: nie wygląda tak, jak sam bym sobie tego życzył. Jestem jednak przekonany, że pierwsza połowa meczu z Arką była już zwiastunem naszej lepszej gry w następnych spotkaniach. Ocenę każdego występu determinuje jednak wynik końcowy. Ja mogę mieć uwagi przede wszystkim do tego, że w ostatni piątek było w nas za mało determinacji w dążeniu do zdobycia drugiej bramki. Inna sprawa, że praktycznie nikt nie zwrócił uwagi na to, iż w 90. minucie spotkania powinien być dla nas rzut karny, kiedy po strzale głową Maćka Dąbrowskiego była ewidentna ręka rywala. Ja wiem, że znajdujemy się teraz w trudnym momencie, ale z niego wyjdziemy. Zrobię wszystko, żeby zespół dobrze funkcjonował, a kibice byli zadowoleni.
Jaki procent daje Pan w tym momencie ŁKS-owi na awans? Wojciech Stawowy powiedział, że gdyby go nie zwolniono, to drużyna na sto procent awansowałaby do ekstraklasy. Jak to jest w Pana przypadku?
- To jest opinia trenera Stawowego. Po pierwsze, to nie będę tego oceniał, a po drugie tej opinii nie jesteśmy już w stanie zweryfikować. Ja przejąłem zespół, gdy był na trzecim miejscu. Czy byłoby tak, jak mówi trener Stawowy, tego się już nikt nie dowie.
Na sam koniec, czy spodziewał się Pan aż tak trudnego początku w ŁKS-ie?
- Na pewno nie. Liczyłem na dużo lepsze wyniki. Ja potrafię ocenić, kiedy zagraliśmy słabo, a kiedy mieliśmy lepszy występ. Na pewno bardzo słabo zagraliśmy w Rzeszowie, ale nie powinniśmy przegrać w Nowym Sączu. Tak samo nie powinniśmy przegrać z Arką u siebie. To jest oczywiście moja opinia. W piłce najważniejsze są jednak punkty i z nich jestem rozliczany. Na razie tych punktów wywalczyliśmy mniej niż się spodziewałem, ale wierzę, że z każdą kolejką nasz dorobek będzie teraz coraz bardziej okazały.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.