Miło znów oglądać taki Widzew Łódź
Pierwszy do rywalizacji w ten weekend przystąpili gracze prowadzeni przez Janusza Niedźwiedzia. Widzewiacy wcale nie weszli źle w to spotkanie, bowiem najpierw na dobrą pozycje wyprowadzony został Tomczyk, który przegrał pojedynek w polu karnym z jednym z obrońców, a chwilę później piłka po strzale Patryka Stępińskiego zatrzymała się na poprzeczce bramki Zagłębia. W następnych minutach do głosu zaczęli jednak dochodzić gospodarze. W 17. minucie Widzewiakom na chwilę odcięło prąd. Najpierw nieporozumienie Grudniewskiego i Nowaka wykorzystał jeden z graczy Zagłębia, który podał do Szymona Sobczaka, a ten mający bardzo dużo miejsca w polu karnym łodzian huknął w krótki róg Jakuba Wrąbla, który powinien przy tym strzale zachować się lepiej.!reklama!
Trzeba powiedzieć sobie szczerze, w tamtym sezonie Widzew po takiej bramce kompletnie by usiadł i bardziej prawdopodobnym scenariuszem byłoby strzelenie przez gospodarzy kolejnych bramek. Mogłoby się to zakończyć takim samym wynikiem, jak w poprzednich rozgrywkach na Stadionie Ludowym, kiedy Widzew prowadzony przez Marcina Broniszewskiego uległ wysoko 0:3. Teraz oglądaliśmy jednak zupełnie inny zespół. Czerwono-biało-czerwoni grający tym razem w czarnych trykotach wyglądali bardziej na podrażnionych stratą bramki niż załamanych. Goście coraz częściej spychali piłkarzy z Sosnowca do defensywy. Bardzo dobrze pod bramką rywali bawił się tego dnia Dominik Kun i to on wywalczył rzut karny, który na bramkę zamienił Paweł Tomczyk. Jeszcze przed przerwą swoją dobrą dyspozycję potwierdził także Radosław Gołębiowski, który ustalił wynik spotkania na 2:1 dla Widzewa.
Złośliwi powiedzą, że klub z al. Piłsudskiego 138 miał szczęście, bo rzut karny, bo rykoszet. Ale po pierwsze: na rzut karny Widzew sobie zapracował. Dominik Kun dobrze pokazał się do gry Gołębiowskiemu, a ten obsłużył go kapitalnym podaniem, po którym pomocnik Widzewa był po prostu sprytniejszy od faulującego go Dominika Jończego. Druga bramka owszem szczęśliwa, ale sam strzał Gołębiowskiego i rykoszet to tylko wierzchołek góry lodowej. Wcześniej ponownie dobrze zachował się Kun, który przedarł się z piłką przez zasieki rywali i zaprosił do gry Mateusza Michalskiego. Ten z kolei nie bał się dryblingu i wykorzystał opieszałość obrońców Zagłębia. Michalskiego należy pochwalić, że nie szukał na siłę strzału lub niepotrzebnego dryblingu, tylko kiedy nie wyszło raz, to podniósł głowę i wystawił piłkę do Radosława Gołębiowskiego, a ten szczęśliwie wpakował piłkę do bramki. Szczęście to jedna sprawa, ale decyzyjność druga. Kilka minut wcześniej 19-latek próbował swoich sił, ale wtedy mu nie wyszło, oddał strzał, który z łatwością obronił bramkarz, ale nie zrażał się i kiedy nadarzyła się kolejna okazja, ponownie spróbował i tym razem los mu sprzyjał, a on zdobył gola dającego 3 punkty Widzewowi.
Geniusz Pirulo i łódzki nieład w defensywie ŁKS-u
Kilka godzin później do gry weszli gracze Kibu Vicuñy. Ełkaesiacy tak samo jak Widzew, pierwszy stracił gola i beniaminek z Częstochowy sensacyjnie prowadził na stadionie im. Władysława Króla. ŁKS należy pochwalić na pewno za to, że nie pozwolił się gościom za bardzo rozbestwić i szybko sprowadzili ich na ziemię po dobrej akcji oskrzydlającego Mateusza Bąkowicza i bramce Stipe Juricia, której nie powstydziłby się żadne napastnik na świecie. Po golu Bośniaka łodzianie jednak nie potrafili długo złamać defensywy drużyny, która po barażach awansowała do Fortuna 1 Ligi. Mało tego, już minutę po wyrównującym golu, ŁKS znów mógł przegrywać, ale Nocoń strzelając z ostrego kąta chybił. Zgoda, ŁKS przeważał i na pewno bardziej zasługiwał na zwycięstwo niż przyjezdni, ale widać było, że łodzianie po prostu się męczą. Na pewno kibice, którzy przyszli na stadion woleliby oglądać pewne i wysokie zwycięstwo z taką drużyną jak Skra.Na pewno trzeba pochwalić drużynę hiszpańskiego trenera, że wraz z upływem czasu nie panikowali i dalej starali się grać swoje. Upór w końcu się opłacił, a Pirulo w porę się przebudził. Trzeba powiedzieć, że do momentu drugiego gola, Hiszpan owszem był pod grą, starał się wziąć ciężar gry na siebie, ale nie zawsze mu to wychodziło, w większości raczej irytował. Należy oddać jednak cesarzowi co cesarskie. Gdyby nie gracz znumerem 20 na plecach, to tego zwycięstwa by nie było. Spokojne wykończenie na 2:1 i asysta palce lizać przy trafieniu Macieja Wolskiego.
W grze ŁKS-u rzuca się przede wszystkim w oczy ten nieład w defensywie. Łodzianie stracili dwie bramki, których nie musieli wcale tracić. Zwłaszcza kibiców może boleć ten drugi gol, kiedy Kamil Wojtyra znalazł się nieupilnowany przed Markiem Koziołem i spokojnie wpakował piłkę do siatki w samej końcówce spotkania.
Szkoleniowiec ŁKS-u sam przyznał, że gra nie wyglądała tak jakby sobie tego życzył, ale jest przekonany, że zespół w końcu zacznie sobie radzić na miarę oczekiwań. Trener z Półwyspu Iberyjskiego zaznaczał tutaj, że zespół miał tylko kilka dni przerwy między ostatnim spotkaniem sezonu 2020/2021 i pierwszym treningiem przygotowującym do rozgrywek 2021/2022. Podparł się tu także innymi drużynami, które tak jak biało-czerwono-biali rywalizowali w barażach. Zarówno GKS Tychy jak i Arka Gdynia mają po dwóch meczach na koncie tylko 1 punkcik. Nie będziemy chwalić ŁKS-u za to, że z tego grona ma ich aż 4, ale nie należy zapominać, że łodzianie mierzyli się na trudnym terenie w 1. kolejce, a tydzień później niezbyt przekonująco, ale jednak wygrali, a na koniec liczyć się będą przede wszystkim punkty, a nie styl, chociaż ten w Łodzi jest także istotny.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.