Przypomnijmy, że w Polsce skierowanie na testy w kierunku wirusa SARS-CoV-2 otrzymują osoby, które wykazują objawy typowe dla zakażenia. Mowa tutaj nie tylko o bólach głowy, gorączce czy złym samopoczuciu, ale przede wszystkim o utracie węchu lub smaku.
!reklama!
Osoby objawowe kierowane są na testy, po czym zazwyczaj pierwsze etapy leczenia odbywają się w domu, często za pomocą teleporad. To zdaniem dr Grzesiowskiego podstawowy błąd w walce z pandemią.
- Wydaje się, że również sposób, w jaki leczy się w Polsce COVID-19, wymaga weryfikacji. W pierwszej fazie choroby, tzw. miejscowej, kiedy pojawiają się objawy w postaci gorączki, kaszlu, bólu głowy, biegunki, utraty smaku i węchu i wirus szybko namnaża się w organizmie, i wywołuje jego reakcję obronną. W drugiej fazie - płucnej - w organizmie jest jeszcze trochę wirusa, ale bardzo silnie zaznacza się odpowiedź zapalna. Pojawiają się duszności, rozwija się zapalenie płuc. W trzeciej fazie praktycznie wirusa już nie ma, następuje za to ostra reakcja zapalna - mówi dr Grzesiowski dla „Dziennika Łódzkiego”.
I dodaje: - W Polsce właśnie dopiero w późnej fazie, gdy pojawiają się ciężkie problemy z oddychaniem i znacznie spada saturacja, pacjenci są przyjmowani do szpitala. To zła praktyka, bo okres, w którym wdrożone leczenie dałoby najlepszy efekt, chory spędza w domu, a do szpitala trafia, gdy ma już powikłania w postaci uszkodzonych płuc, zmian w układzie krążenia, często również w naczyniach mózgowych. Na tym etapie niewiele leków jest już w stanie powstrzymać procesy zapalne, stąd śmiertelność w tej postaci COVID-19 jest bardzo wysoka.
Jak podkreśla ekspert ds. COVID-19 Naczelnej Rady Lekarskiej najskuteczniejsze leki na koronawirusa, czyli surowica ozdrowieńców oraz remdesivir, są skuteczne, ale w pierwszej fazie choroby, kiedy wirus jest jeszcze w organizmie chorego.
- Ciężar leczenia COVID-19 powinien więc być przeniesiony na etap przedszpitalny, bowiem do szpitali trafiają najciężej chorzy, albo powinniśmy wcześniej przyjmować pacjentów do szpitali covidowych. Z informacji przekazywanych nam przez zespoły ratownictwa medycznego wynika wręcz, że z powodu braku miejsc do szpitali przyjmowani są chorzy na granicy wydolności oddechowej. Tak więc o leczeniu antywirusowym powinno się myśleć pod koniec pierwszego tygodnia choroby. Albo nawet wcześniej. Problem w tym, że oba te leki - remdisivir i surowicę ozdrowieńców trzeba podawać dożylnie, co w warunkach domowych jest prawie niemożliwe, nie mówiąc o tym, że dostępność do nich na poziomie NFZ jest zerowa - alarmuje ekspert.
źródło: Dziennik Łódzki
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.