Od wydania płyty minął już rok. Mimo to, warto napisać parę słów na temat wspólnego dzieła Mazolewskiego i Portera. Niech dowodem na to będzie fakt, że “Philosophia” otrzymała nominację do Fryderyków 2020 w kategorii Album Roku Rock. Na dobrą muzykę zawsze bowiem jest odpowiedni czas.
!reklama!
Wojtek Mazolewski, występujący na co dzień z Pink Freud oraz Wojtek Mazolewski Quintet, w przeszłości współpracował już z Johnem Porterem. Co prawda była to współpraca skromna, ale jednak warta odnotowania. "Nasz” Brytyjczyk znalazł się wśród grona wykonawców na projekcie Mazolewskiego “Chaos pełen idei” z 2016 roku, wcześniej zapraszając jazzmana do wspólnego projektu Me and That Man tworzonego z Nergalem. To tam Mazolewski odpowiedzialnym był za partie basu. Tak czy inaczej, panowie nie byli sobie obcy i chyba się polubili, bo “Philosophia” to dzieło bardzo udane, a dwa muzyczne światy - jazzowy i rock’n’rollowy świetnie się ze sobą tutaj komponują, w swojej fuzji wykazując na dodatek silne bluesowe konotacje.
Dwie wielkie osobowości polskiej sceny muzycznej połączyły się zatem w ściślejszej współpracy i stworzyły własną “filozofię” dźwięku. Na płycie znajdziemy mocne, rockowe uderzenia mieszające się z rytmicznym, jazzowym brzmieniem. Wsłuchując się w nienaganny głos Portera oraz świetnie skomponowane aranżacje Mazolewskiego, nie chcemy nawet myśleć o tym, że utwory nagrane na płycie kiedyś się skończą. Bo jak to możliwe, że tak ciekawa dyskusja między tymi dwoma gentlemanami może się w ogóle skończyć? Warto zwrócić uwagę na jedną rzecz: to rzeczywiście jest rozmowa. Obaj panowie mają w niej dużo do powiedzenia, mimo to żaden z nich nie krzyczy, nie przeszkadza, nie wpada w słowo. Przyjemnie takich posłuchać. Równowaga między Porterem i Mazolewskim to ozdoba całego albumu, który muzycznie można określić krótko: jest świetny.
Płytę otwiera “Broken Heart Sutra” - przejmująca ballada, gdzie na pierwszy plan wybija się dobrze nam znany głos Johna Portera. W tle słyszymy delikatne dźwięki wprowadzające nas w lekko melancholijny nastój. Nie może być inaczej, skoro Porter śpiewa, aby pewna kobieta “nigdy tu nie wróciła”. Pewne jest jednak, że słuchacze wrócą do tego utworu (i całej płyty) nieraz.
Słuchając pozostałych utworów nieprzerwanie balansujemy między bluesem (“Six Feet Under”), rockową balladą (“Melancholia”), a pełnokrwistym rockiem (“Orange Sunshine”). Pewnym zaskoczeniem jest utwór “1,2,3 and...”, w którym pięknie wybrzmiewa pewien zapomniany nieco instrument. Nie będę zdradzał jaki, to trzeba sprawdzić.
Tak jak przed wiekami szukano mądrości pośród dysput i medytacji, tak teraz dzięki albumowi Portera i Mazolewskiego można odnaleźć piękno muzyki. Naprawdę warto.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.