reklama
reklama

Trener ŁKS-u o negatywnych opiniach bez pokrycia w rzeczywistości: „Uodporniłem się przez lata jak Eskimos na przeziębienie"

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

Trener ŁKS-u o negatywnych opiniach bez pokrycia w rzeczywistości: „Uodporniłem się przez lata jak Eskimos na przeziębienie" - Zdjęcie główne

Wojciech Stawowy o pracy w ŁKS-ie: "Godziłoby to w moje ambicje, gdybym został zatrudniony po znajomości"

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Sport Szkoleniowiec Łódzkiego Klubu Sportowego w rozmowie z Mariuszem Bielskim z „2x45info” poruszył wiele ciekawych wątków odnośnie swojej przeszłości, obowiązkach w Escolii Varsovia i ofercie pracy w Legii Warszawa, a także teraźniejszości i relacjach z dyrektorem sportowym klubu z al. Unii.
reklama

Wojciech Stawowy po zakończeniu pracy w Widzewie zniknął z radarów piłkarskich na poziomie seniorskim. Po pięciu latach pracy w Escolii Varsovia, 54-letni szkoleniowiec wrócił do Łodzi, jako trener ŁKS-u. Jak zdradził trener Stawowy tak długa przerwa nie była jego decyzją, a przez cały ten czas chciał wrócić do seniorskiego futbolu:

- Wcale nie chciałem robić sobie przerwy, przez cały czas pragnąłem wrócić do seniorskiej futbolu. No ale mogłem tylko czekać na jakąś dobrą okazję i w końcu się udało dzięki ŁKS-owi. Na pewno jednak nie uznaję tych pięciu lat za czas stracony, zebrałem sporo doświadczenia. Przed ŁKS-em parę propozycji co prawda dostałem, ale nie chciałem iść gdziekolwiek. Założyłem sobie, że jeżeli wrócę, to w miejsce perspektywiczne, w którym będzie gwarancja spokojnej pracy, naprawdę duży, długofalowy projekt – zdradził Wojciech Stawowy.

!reklama!

Praca w Escoli zdaniem trenera ŁKS-u znacznie mu pomogła w poprawie warsztatu trenerskiego, więc na pewno nie był to dla niego stracony czas:

- Przyjąłem tę propozycję z dużym zadowoleniem i entuzjazmem. To było dla mnie ciekawe doświadczenie, móc przyjrzeć się takiemu klubowi z bliska. Miałem wgląd do wszystkich materiałów szkoleniowych, jakie przychodziły do nas z Hiszpanii. To był dla mnie duży handicap w kwestii rozwoju umiejętności. Umówmy się, polski trener rzadko ma możliwość poznania "know-how" takiego wielkiego klubu jak Barcelona i jego akademii – przyznał 54-latek.

- Moje zadania polegały przede wszystkim na tym, aby stworzyć program szkoleniowy dla starszych grup w oparciu o materiały, jakie przysyłano nam z Katalonii. Dostawaliśmy mnóstwo rzeczy dla sekcji do 12. roku życia, natomiast dla starszych należało stworzyć kontynuację tego programu. Chodziło o to, aby był on zbieżny z wizją klubu macierzystego, a równocześnie jednolity dla każdej grupy

- Ponadto zajmowałem się szkoleniem trenerów. Chodziło o budowanie ścieżek ich rozwoju, udoskonalanie metod treningowych, szukanie różnych rozwiązań i tak dalej. Na szczęście to nie była typowa praca za biurkiem w ciepłym sweterku i garniturze, tylko w dresie, codziennie na boisku z poszczególnymi zespołami oraz ich trenerami – dodał Wojciech Stawowy.

Kiedyś o trenerze Stawowym można było usłyszeć historie, w których bardzo źle znosił porażki swojego zespołu i… obrażał się, co później odbijało się na relacjach w klubie. Sam zainteresowany powiedział jednak, że jest różnica między niezadowoleniem i obrażaniem się:

- Piotr Świerczewski puścił w świat taką opinię, że Stawowy to trener z dobrym warsztatem, ale po przegranych meczach strzela fochy. Bardzo mnie to wtedy zaskoczyło. Trzeba umieć rozróżnić niezadowolenie od obrażania się – powiedział szkoleniowiec biało-czerwono-białych.

- Ja naprawdę nie mam w naturze czegoś takiego jak obrażanie się. Nie byłoby to mądre. Poza tym zna pan kogoś, kto po przegranym meczu jest szczęśliwy? To naturalny odruch, że jesteś wkurzony, gdy poniesiesz porażkę w spotkaniu. Zupełnie nie oceniałbym tego jako obrażanie się. Na pewno jednak dzień po przegranej nie jest przyjemny, bo skoro coś zrobiliśmy nie tak, to musimy sobie o tym powiedzieć, czasem w męskich słowach – dodał

Mariusz Bielski porównał podejście do osoby Wojciecha Stawowego kibiców i mediów, których zestawił w jednej grupie, która nie przepada za trenerem ŁKS-u oraz piłkarzy, z którymi trener Stawowy pracował. Opinia tych drugich bardzo często bywała zgoła odmienna. Zawodnicy niejednokrotnie chwalili Wojciecha Stawowego za różnorodność w prowadzeniu treningów, przez co praca z obecnym szkoleniowcem Rycerzy Wiosny była raczej przyjemnością:

- Ja naprawdę szanuję kibiców i dziennikarzy. Sam ma pan dowód - robimy dziś długą rozmowę, a nawet u was na 2x45 czytałem o sobie nieprzychylne opinie. Nie było to przyjemne, ale okej, każdy ma prawo mieć swoje zdanie. Pytanie, na jakiej podstawie je wygłasza. A zatem w związku z tym, o czym sam pan wspomniał - co jest bardziej miarodajne? Opinia krążąca wśród kibiców i w mediach czy opinia wielu piłkarzy, z którymi trener współpracował i go chwalą? Moim zdaniem to drugie, bo mieliśmy bezpośredni kontakt i dzięki temu są w stanie ocenić mnie, zweryfikować na bazie osobistych doświadczeń. Są najbardziej obiektywni. Bez urazy, ale dla mnie opinie mediów się nie liczą. Najważniejsze jest dla mnie zdanie zawodników, bo to z nimi mam codzienny kontakt. Spędzam z nimi mnóstwo czasu, więc znają nie tylko moje metody szkoleniowe, ale też to jak się zachowuję, jak reaguję na różne sprawy, jak z nimi rozmawiam. Odnoszę wrażenie, że różne negatywne opinie o mnie powstały na zasadzie głuchego telefonu –powiedział Wojciech Stawowy.

- Niefajnie jest czytać o sobie różne rzeczy, o których doskonale wie się, że nie mają pokrycia w rzeczywistości. Jeszcze kiedy czytam o sobie - pal sześć. Uodporniłem się przez lata jak Eskimos na przeziębienie (śmiech). Natomiast mam przecież dzieci, żonę, współpracowników oraz piłkarzy i tego właśnie nie lubię, gdy na nich te opinie oddziałują. Łatwo jest komuś przykleić łatkę – dodał.

W przeszłości w internecie krążyła wypowiedź trenera Stawowego, w której zdradził, że w przyszłości chciałby awansować do Ligi Mistrzów z Widzewem. Większość, jak nie wszyscy pukali się w głowę zastanawiając się, jakim cudem Widzew miałby grać w najbardziej prestiżowych klubowych rozgrywkach w Europie:

- Ta słynna Liga Mistrzów z Widzewem to był pięcioletni plan, jaki przedstawiłem - gdzie możemy zajść, jeśli wszystko się uda. Jasne było, że mówiliśmy o sytuacji niemal idealnej. Ponadto to był cel na ostatni sezon mojego kontraktu, a nie ten za rok czy dwa. W końcu nie chodziło mi o fazę grupową, a występowanie w kwalifikacjach do LM. Zdobywasz mistrzostwo, więc grasz w eliminacjach, proste. Niestety zbiegło się to z czasem, gdy Widzew zamiast się podnieść, upadał i w związku z tym wyszła pewna tragikomedia. Myślę, że gdyby zapytać każdego trenera, gdzie widzi swój zespół za pięć lat, też by odpowiedział podobnie. Nikt nie przyznałby: "Jestem tutaj po to, aby rokrocznie zajmować 10-12 miejsce w lidze i tyle mnie usatysfakcjonuje – wytłumaczył 54-latek.

W lutym ŁKS zmierzy się z Legią Warszawa w ramach Pucharu Polski. Szkoleniowiec Rycerzy Wiosny przed laty miał propozycję pracy w stołecznej drużynie, z której nie skorzystał. Jak sam przyznaje, gdyby wiedział, jak potoczą się jego dalsze losy, to prawdopodobnie przyjąłby ofertę pracy w Legii:

- Gdybym był w stanie przewidzieć jak to się wszystko potoczy, drugi raz pewnie przyjąłbym propozycję z Legii czy Wisły Kraków. To było moje 5 minut w Ekstraklasie wygląda na to, że nie skorzystałem z nich odpowiednio. Mam jednak głęboką nadzieję, iż kolejne 5 minut jeszcze przede mną – zdradził trener ŁKS-u.

Wojciech Stawowy powiedział, że praca w ŁKS-ie była dla niego kusząca, ponieważ jest to klub, który trzyma się jasno określonego planu i konsekwentnie go realizuje w przeciwieństwie do większości klubów w Polsce:

- Co mi się zatem w Polsce nie podoba, to fakt, że nie widzę, aby w naszym kraju były kluby, które mają wypracowaną przez lata koncepcję funkcjonowania, szkolenia i trzymają się jej konsekwentnie od lat. U nas jest skakanie między wizjami. Zatrudniasz trenera, on przez rok czy dwa wprowadza swoją wizję, ale gdy przyjdzie kryzys on zostaje zwolniony i przychodzi ktoś o zupełnie odmiennym podejściu do poprzednika. Trzeba wyprzedawać zawodników, bo jemu już nie pasują, diametralnie zmienia zasady funkcjonowania całego pionu sportowego... Nie podoba mi się to. Nie ma wypracowanych modeli, szkoleniowców dobiera się doraźnie, a nie po to, aby realizowali i rozwijali jakąś określoną filozofię – powiedział trener.

- W tym ŁKS jest wyjątkowy. Od paru lat prowadzą go ci sami ludzie, którzy jasno określili styl gry, do którego chcą dążyć, dobierają do niego pasujących wykonawców oraz trenerów, takiej filozofii uczą również w całej akademii, wszystkie roczniki uczą się według tej samej, określonej koncepcji.

- Wierzę więc głęboko w to, że po odejściu Kazimierza Moskala zatrudniono mnie, bo również do tej wizji ŁKS-u pasowałem i mogę ten projekt kontynuować. Uważam, iż to jest dobra droga. Życzyłbym sobie, aby więcej klubów funkcjonowało w ten sposób. – dodał.

Po zatrudnieniu byłego trenera Widzewa wśród opinii publicznej można było usłyszeć głosy, że urodzony w Krakowie szkoleniowiec dostał pracę przy al. Unii ze względu na jego znajomość z dyrektorem sportowym, Krzysztofem Przytułą. Trener Stawowy stanowczo odrzuca takie doniesienia mówiąc, że nigdy z Krzysztofem Przytułą nie byli dla siebie kolegami z szatni, jak to sam określił:

- Gdyby moja rozmowa kwalifikacyjna do ŁKS-u miała odbywać się na zasadzie: "Słuchaj Wojtek, jesteś moim kumplem, znamy się od lat, może potrenuj u nas, co?", albo gdybym dowiedział się, że głównie tym się kierowano - na drugi dzień już nie byłoby mnie w klubie. Zresztą, z dyrektorem Przytułą nawet nie przeszliśmy na "ty". Znamy się, jasne, ale prywatnie nie jesteśmy kumplami. Krzysztof Przytuła to jest mój były zawodnik, którego prowadziłem w Cracovii oraz w Arce, później był również moim asystentem. Dzieli nas spora różnica wieku, nigdy nie byliśmy dla siebie kumplami z szatni. W ŁKS-ie zatrudnił mnie więc dlatego, że poznał mnie jako zawodnik, wie od tej strony jak pracuję, czego mogą się po mnie spodziewać aktualni piłkarze tej drużyny, zna mnie jako człowieka. Tego jakoś ludzie nie analizują, tylko biorą najprostsze możliwe skojarzenie i są zadowoleni. Płytkie to i nieprzemyślane. Tak mogą mówić jedynie ci, co mnie nie znają. Inaczej wiedzieliby doskonale, ze godziłoby to w moje ambicje, gdybym został zatrudniony po znajomości. Wiedzieliby, że nie przyjąłbym pracy wynikającej wyłącznie z tego, iż ktoś jest moim kolegą – wyznał rozgoryczony trener Stawowy.

Z początku kibice Rycerzy Wiosny byli sceptycznie nastawieni do byłego szkoleniowca Widzewa. Początek rywalizacji na zapleczu ekstraklasy i wygrane derby z Widzewem poprawiły opinię trenera. Końcówka rundy jesiennej nie była już tak optymistyczna, jak jej początek, dlatego znów można przeczytać w internecie komentarze podważające kompetencje Wojciecha Stawowego do prowadzeniu klubu z al. Unii:

- Nigdy nie zabiegałem o miłość ze strony kibiców, bo byłoby to sztuczne. Musiałbym robić i mówić rzeczy pod publiczkę. Prawda jest taka, że nas, szkoleniowców, bronią jedynie wyniki sportowe. Jeśli one się zgadzają, to będą zgadzały się również przychylne spojrzenia z trybun. Jeżeli odpowiednich rezultatów nie ma, to niezależnie od tego jak sympatycznym człowiekiem byłby trener, prędzej czy później cierpliwość by się skończyła.

- Ja sobie zdaję sprawę z tego, że kibice są bardzo ważną, integralną częścią klubu. Szanuję ich i naprawdę chciałbym, aby gra ŁKS-u cieszyła ich oczy, a liczba zdobywanych punktów ich satysfakcjonowała. Naturalnie mam tego świadomość, dlatego jedyne czym chciałbym przekonać do siebie łódzkich fanów, to owocami naszej pracy, a nie przymilaniem się.

- Gdy przychodziłem do ŁKS-u wiedziałem, iż z różnych względów nie jestem zbyt ceniony w biało-czerwono-białej części miasta. No a przynajmniej, że nie zostanę przyjęty z otwartymi ramionami. Jak najbardziej to rozumiałem. Mam jednak nadzieję, że chociaż część już do siebie przekonałem, a innych może powoli uda mi się przekonać w przyszłości. Naturalnie jest też taka grupa ludzi, która gdy mnie spotykała przekazywała jedynie wyrazy wsparcia. Bardzo dziękuję i doceniam. Oby wyniki ŁKS-u sprawiły, że w przyszłości to grono jeszcze się powiększy

Łódzki Klub Sportowy fatalnie zaprezentował się w ekstraklasie w poprzednim sezonie. Po spadku, który przyszedł z hukiem, najważniejszym zadaniem dla trenera i sztabu było podniesienie na duchu zawodników, którzy mogli zwątpić w tę drużynę:

- Na pewno nie było to łatwe zadanie, ale jeżeli jedna osoba widzi u drugiej pasję, wiarę w to co robi, jest przekonany do jego metod i potrafi tym zarazić innym, to powoli można wyjść z kryzysu. Właśnie tak było u nas - z dnia na dzień, powoli się odbudowaliśmy. Zawodnicy poczuli nowy impuls i dzięki temu udało nam się wdrożyć plan naprawczy. Na pewno ważny był też aspekt ambicjonalny, o czym wielokrotnie rozmawiałem z zespołem. Moim zdaniem każdy powinien dostać możliwość zrehabilitowania się i nie uciekać w trudnym momencie – powiedział Wojciech Stawowy.

 - Spodobało mi się u moich piłkarzy, iż wszyscy poczuwali się do winy za ubiegłoroczny spadek. Nikt nie stwierdził: "Ja grałem dobrze, to wy zawaliliście". Każdy miał świadomość tego i chciał naprawiać swoje błędy. Mamy dług w stosunku do naszych kibiców, nie rozpieszczaliśmy ich absolutnie, więc szybkim awansem chcemy zadośćuczynić zarówno im, jak i sobie samym – dodał.

Cała rozmowa z Wojciechem Stawowym dostępna  TUTAJ.

Źródło: 2x45info

reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

Lubisz newsy na naszym portalu? Załóż bezpłatne konto, aby czytać ekskluzywne materiały z Łodzi i okolic.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
reklama
reklama