ŁKS Łódź zrobił dużo, ale to nie wystarczyło
Łódzki Klub Sportowy zrobił w niedzielny wieczór dużo, ale nie wystarczająco dużo, żeby pokonać Widzew na jego terenie, co z pewnością byłoby wspaniałym uczuciem dla fanów klubu z al. Unii. Wygrana nad odwiecznym rywalem sama w sobie smakuje dobrze, ale zrobić to na boisku rywala? Cudowne uczucie.
Tak właśnie czuli się Ełkaesiacy do 87. minuty derbowego pojedynku. Podopieczni Kibu Vicuñy po niespełna pół godzinie gry prowadzili 2:0 i grali naprawdę dobrze. To Widzew musiał się martwić, bo znalazł się w bardzo trudnej sytuacji, a to przecież gospodarze byli faworytem przed pierwszym gwizdkiem i drużyną, która na siedem meczów w tym sezonie na własnym obiekcie, wygrała siedem. Po 29. minutach było blisko pierwszej porażki w swoim domu i to z ŁKS-em. Oczywiście, fani wybaczyliby drużynie tę porażkę z uwagi na formę, jaką Widzewiacy pokazują od początku sezonu, ale niesmak by pozostał.
ŁKS Łódź walczył jak nigdy w tym sezonie
Początek 67. derbów Łodzi ułożył się jednak zupełnie inaczej niż obecny sezon. To ŁKS grał lepiej, to ŁKS walczył o każdą piłkę z Pirulo na czele i to ŁKS wydawał się konkretniejszy i po prostu lepszy. Tylko w pierwszej połowie goście oddali sześć celnych uderzeń na bramkę Jakuba Wrąbla. Widzew? Jedno celne uderzenie, które było jednak kluczowe w przebiegu całego meczu. Patryk Stępiński zdobył bramkę do szatni, która wyhamowała Łódzki Klub Sportowy.
Po zmianie stron podopieczni Janusza Niedźwiedzia poczuli krew zranionych Ełkaesiaków i szukali swoich okazji, ale nie przekładało się to zbytnio na klarowne sytuacje podbramkowe. Dopóki na boisku był Pirulo, goście potrafili umiejętnie trzymać piłkę dalej od własnej bramki. Z upływem czasu Widzew coraz bardziej napierał i w końcu dopiął swego. W 87. minucie trybuny oszalały, po tym jak Tomasz Dejewski wpakował futbolówkę do siatki. Ciekawe jest jednak to, że był to jedyny celny strzał czterokrotnego mistrza Polski w drugiej połowie.
Zabójczo skuteczny Widzew krzyżuje plany podbicia swojej twierdzy
Widzew Łódź oddał łącznie dwa celne strzały na bramkę strzeżoną przez Dawida Arndta, ale to wystarczyło, żeby zachować status niepokonanych na własnym obiekcie. Patrząc na suche statystyki, bliżej zwycięstwa byli gracze trenera Vicuñy. Jedni powiedzą, że statystyki nie kłamią, inni z kolei, że statystyki nie odzwierciedlają przebiegu spotkania, bo to Widzew prowadził grę w drugiej połowie, co się w końcu opłaciło.
Widzew Łódź zasłużył na jeden punkt, ale ŁKS może żałować, że nie zainkasował pełnej puli. Do pełni szczęścia zabrakło kilku minut. Zdobycie widzewskiej twierdzy mogło być bardzo ważnym punktem w tym sezonie, który mógł ponieść Łódzki Klub Sportowy ku górze tabeli. Widzew natomiast pokazał charakter i wolę walki. Piłkarze czerwono-biało-czerwonych nie chcieli sprawić zawody publiczności, która żywiołowo ich dopingowała i nie zawiedli. Kibice woleliby triumf nad rywalem zza miedzy, ale okoliczności tego starcia sprawiają, że remis jest dobrym wynikiem dla Widzewa, który nadal ma sporą przewagę nad wiceliderem. Niedosytem pozostaje fakt, że od 11 lat klub z al. Piłsudskiego nie potrafi pokonać w derbowych starciach ŁKS-u.
W Łodzi od marca panuje bezkrólewie, kiedy to ŁKS odrabiał dwubramkową stratę na stadionie przy al. Unii. To bezkrólewie potrwa przynajmniej do rundy wiosennej. Pytanie, w którym miejscu będą wtedy oba łódzkie kluby.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.