Sieć szpitali jednoimiennych stworzono wiosną, przy wzrastającącej liczbie zakażonych koronawirusem w Polsce. Placówki wyposażono w sprzęt ochrony osobistej, a dzięki dodatkowym finansom, miały skutecznie pomagać zakażonym.
!reklama!
W szpitalach jednoimiennych leczeni są nie tylko ci pacjenci, u których wystąpiły nasilone objawy choroby wywołanej przez koronawirusa, ale także wszyscy ci, którzy mają pozytywny wynik testu.
Wielu pacjentów trafia do Zgierza, bo medycy z innych placówek wysyłają ich tam na wszelki wypadek. Wystarczy, że pacjent ma objawy, które mogą wskazywać na rozwijanie się COVID-19, na przykład gorączkę, czy kaszel. W wielu placówkach nie ma dostępu do testów i lekarze z powodu obaw przed koronawirusem kierują takich pacjentów do szpitali jednoimiennych. W szpitalu zakaźnym oceniają, że około 30 procent chorych nie musiało trafić właśnie do tej placówki, ale trafiło.
Prawdziwą zmorą stały się testy kasetkowe, bo w ich przypadku margines błędu jest ogromny. Często pacjent z pozytywnym wynikiem testu kasetkowego kiedy w Zgierzu jest poddany badaniu testem genetycznym, okazuje się, że wcale nie jest zakażony. Musi jednak pozostać na obserwacji. W tym czasie może mieć kontakt z chorymi.
W Zgierzu działa m.in. covidowy oddział geriatryczny, ortopedyczny, ginekologiczny czy onkologiczny. Wykonywane są też operacje chirurgiczne. Szpital ma na koncie także przyjęcie skomplikowanych i zakończonych sukcesem porodów od matek, które były zakażone.
Medycy ze Zgierza apelują do innych placówek by ostrożniej podejmowały decyzję o odsyłaniu do zakaźnego szpitala swoich pacjentów.
Źródło: Gazeta Wyborcza
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.