Wszystko zaczęło się w 2017 roku
- Wszystko zaczęło się w 2017 roku, kiedy postanowiłam, że rozpocznę w Łodzi działalność. Z zawodu jestem stylistką i specjalistką od wizerunku, chciałam więc otworzyć artystyczne atelier, żeby realizować swoją pasję i jednocześnie aktywizować kobiety. Zaczęłam szukać odpowiedniego miejsca i miasto zaproponowało mi czteroizbowy lokal na pierwszym piętrze w kamienicy u zbiegu ulic Próchnika i Piotrkowskiej
- opowiada Katarzyna Zdrojewska-Sturlis.
Z relacji pani Katarzyny wynika, że lokal był w złym stanie i wymagał remontu.
Nie było prądu ani ogrzewania
- Przedstawiciel administracji wypytywał, czy na pewno stać mnie na przeprowadzenie prac. Byłam na to przygotowana, ponieważ nie wyobrażałam sobie zapraszać ludzi do brudnego i zaniedbanego miejsca. W lokalu nie było prądu ani ogrzewania, zaś toaleta znajdowała się na korytarzu. Zdecydowałam się i podpisałam umowę najmu
- mówi łodzianka.
- Zapewniono mnie, że będę mogła ubiegać się o zwrot kosztów remontu, które zostaną mi oddane pod postacią zmniejszenia kwoty czynszu (wynoszącego nieco ponad 1 tys. zł)
- dodaje pani Katarzyna.
Mąż uległ nieszczęśliwemu wypadkowi
Kobieta własnym sumptem doprowadziła do lokalu prąd i czekała na obiecane podłączenie do miejskiej sieci grzewczej. W tym czasie pracownika, który przeprowadzał remont, ogrzewała dmuchawami. Co miesiąc płaciła czynsz. Udało się zrewitalizować trzy izby.
- W tym czasie mój mąż uległ nieszczęśliwemu wypadkowi, po którym groziła mu amputacja nogi. Wymagał całodobowej i kompleksowej opieki, która przez 1,5 roku niemal całkowicie pochłonęła mój czas i pieniądze. Utraciłam płynność finansową, ale ciągle starałam się płacić choć połowę czynszu
- opowiada Katarzyna Zdrojewska-Sturlis.
Sprawa trafiła do sądu
W pewnym momencie łodzianka dostała wypowiedzenie umowy najmu lokalu. Nie zdała go jednak, gdyż uważała, że należy jej się zwrot kosztów remontu.
- Zrobiłam to dopiero podczas egzekucji komorniczej, jednak do tej pory, z obawy przed dewastacją tego miejsca, nie oddałam kluczy
- tłumaczy kobieta.
Choć informowała ZLM, że utrata płynności finansowej jest czasowa, nie udało się porozumieć w kwestii zaległości czynszowych. Sprawa trafiła do sądu.
- W tej chwili lokal stoi pusty, nieogrzewany i niszczeje. Serce mi się kraje na myśl, ile pracy, ile nakładów pieniężnych zostało zmarnowanych. Nie rozumiem, dlaczego miasto, zamiast dążyć do porozumienia, zaczęło rzucać mi kłody pod nogi
- mówi ze łzami w oczach pani Katarzyna.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.