reklama
reklama

#TuFelieton - Z Maliną o Sporcie: Sen nocy stambulskiej

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

#TuFelieton - Z Maliną o Sporcie: Sen nocy stambulskiej - Zdjęcie główne

#TuFelieton - Z Maliną o Sporcie: Sen nocy stambulskiej | Sport Łódź | Wiadomości sportowe Łódź

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości Łódź Stambuł. Z czym Wam się kojarzy? Może z tym, że jest największym miastem leżącym na dwóch kontynentach? A może ze świątynią Hagia Sophia? Może wreszcie z tym, że walczy z Moskwą o tytuł największego miasta Europy?
reklama

Mnie Stambuł będzie zawsze kojarzył się z jednym… Z datą 25 maja 2005 roku. Z oczywistych względów nie mogę pamiętać sukcesów Zbigniewa Bońka i Józefa Młynarczyka w Pucharze Europy. Doskonale jednak pamiętam turecki finał Ligi Mistrzów z udziałem Jerzego Dudka.

!reklama!

W normalnych okolicznościach kibicowałbym wówczas Milanowi. Od zawsze przecież uwielbiam calcio. Co prawda zdecydowanie bliżsi memu sercu zawsze byli i są Bianconeri niż Rossoneri, ale Milanu z tamtego okresu nie dało się nie lubić. Alessandro Nesta, Paolo Maldini, Andrea Pirlo i wielki Andrij Szewczenko z przodu. Człowiek, którego podziwiałem szczególnie. W czasach, kiedy polska piłka zaczynała popadać w marazm i ciężko było znaleźć wśród polskich graczy idoli, on z Dynamem Kijów podbijał Europę. W 1997 roku strzelał hat-tricka na Camp Nou. W 1999 roku walczył o finał Ligi Mistrzów przeciwko Bayernowi, po drodze eliminując Real Madryt! Był taki trochę „swój”, bo nie był wytworem zachodniej myśli szkoleniowej, a dowodzona przez niego ekipa ze stolicy Ukrainy pokazywała, że można walczyć z najlepszymi w Europie.

Normalnie byłbym więc za ekipą z Włoch, zwłaszcza, że nigdy nie przepadałem za piłką angielską, ale postać polskiego bramkarza – pierwszego Polaka, którego mogłem oglądać w finale Ligi Mistrzów – w naturalny sposób sprawiła, że trzymałem kciuki za ekipę z miasta Beatlesów.

No ale nie zaczęło się dobrze… Nie minęła nawet minuta, a Dudek już musiał wyciągać piłkę z bramki po strzale Maldiniego. I choć może ciężko Polaka winić za stratę bramki to trudno się oprzeć wrażeniu, że dało się zareagować jednak ciut lepiej…

Później było tylko gorzej. 39 minuta i bramka Crespo, a przecież chwilę wcześniej Anglicy powinni chyba mieć rzut karny. 43 minuta i 3:0 dla Włochów. Crespo owszem pokazał kunszt, ale znowu Dudek był jakiś taki, rzekłbym, delikatnie niemrawy – choć winić go za stratę bramki oczywiście absolutnie nie można.

I co? Czeka człowiek tyle czasu na występ Polaka w finale Ligi Mistrzów a tu taki klops… Jego drużyna zbiera cięgi, on sam nie błyszczy – a przecież to są właśnie mecze z gatunku tych, w których możesz się zaprezentować całemu piłkarskiemu światu, zostać zapamiętanym na zawsze. Konia z rzędem temu, kto wierzył wówczas, że Liverpool nawiąże walkę. Ja nie wierzyłem, przyznaję…

Wczoraj czytałem wywiad z Dudkiem. Piłkarze sami niespecjalnie chyba wierzyli, raczej bali się blamażu. Wszystko zmienił śpiew kibiców The Reds, który powitał piłkarzy wchodzących na murawę… Z trybun popłynęło „You will never walk alone”, a Steven Gerrard miał krzyknąć: „Czy wy to słyszycie? Oni ciągle wierzą!”

Kluczowa akcja meczu? Moim zdaniem były takie dwie – obydwie z udziałem naszego bramkarza. Zanim jeszcze bramkę głową zdobył kapitan Liverpoolu, Dudek obronił piekielnie mocny strzał Szewczenki z rzutu wolnego. Zatrzymał go bardzo instynktownie, bo wcześniej przesunął się w niewłaściwą stronę, a piłkę zobaczył chyba w ostatniej chwili… Gdyby wówczas zrobiło się 4:0 byłoby „pozamiatane”. A tak najpierw Gerrard, następnie Šmicer, a na zakończenie Xabi Alonso trafiali do bramki Didy i zrobiło się 3:3.

Na nic jednak zdałyby się trafienia liverpoolczyków, gdyby nie to, co zrobił Dudek w 118 minucie spotkania. Wszyscy pamiętają z tego meczu taniec Polaka w serii jedenastek, ale nie byłoby go, gdyby nie błysk geniuszu w końcówce dogrywki. Jak Polak wybronił strzał Szewczenki nie wie zapewne nikt, a ja przyznam, że drugiej takiej interwencji bramkarza chyba w życiu nie widziałem. Przecież dobitka Ukraińca z niespełna metra nie miała prawa nie wpaść do bramki! A jednak! Jakimś cudem zatrzymała ją ręka naszego golkipera.

Dudek dance znają już wszyscy, więc nie będę się nad tą częścią meczu rozwodził ;-) Przypomnę tylko, że Polak zatrzymał strzały Andrei Pirlo i właśnie Szewy. Ja jednak zdecydowanie bardziej zapamiętałem te dwie jego interwencje z meczu…

Co ciekawe, w tym samym mieście, tyle, że w jego azjatyckiej części (finał Ligi Mistrzów w 2005 roku rozgrywany był na zachodnim brzegu Bosforu), po ostatni w historii Puchar UEFA sięgnął Mariusz Lewandowski. W 2009 roku (20 maja), na obiekcie Fenerbahce, Polak, wraz z kolegami z Szachtara Donieck, wzniósł do góry trofeum i na zawsze zapisał się w historii europejskiego futbolu.

Wracam jednak do Ligi Mistrzów i 25 maja. Dokładnie 8 lat po sukcesie Dudka w barwach Liverpoolu, na murawę londyńskiego Wembley wybiegło polskie trio: Jakub Błaszczykowski, Robert Lewandowski i Łukasz Piszczek. Niestety „polska” Borussia Dortmund nie sprostała Bayernowi Monachium. Bardziej niż sam finał (pewnie inaczej byłoby, gdyby został wygrany przez BVB) z sezonu 2012/2013 zapamiętałem jednak „fartowne” zwycięstwo dortmundczyków z Malagą i półfinałowy Viererpack Lewego przeciwko Realowi Madryt.

Finałowe starcie nie porwało. W historii zapisze się głównie tym, że po Hiszpanach, Włochach oraz Anglikach także Niemcy doczekali się wewnątrzkrajowego finału Ligi Mistrzów. Swoją małą historię napisało także Wembley – jest jedynym stadionem, na którym finał najważniejszego z europejskich pucharów gościł dwukrotnie w ciągu trzech kolejnych sezonów.

Wracając jeszcze do starcia sprzed 7 lat… Mam jakieś takie przeczucie, graniczące wręcz z pewnością, że za swojego życia nie zobaczę już trzech Polaków w finale Ligi Mistrzów :-( Nawet nie wiecie, jak bardzo chciałbym się mylić :-P

Zacząłem od Turcji i na Turcji zakończę. Po 15 latach decydujące starcie Ligi Mistrzów wrócić bowiem miało na Stadion Atatürka. Dokładnie za 5 dni miały wybiec na stambulskie boisko najlepsze w tym sezonie europejskie ekipy. Nie wybiegną – to już wiemy… Wciąż jest szansa, że jeszcze w tym roku metropolia nad Bosforem ugości jednak finałowy pojedynek – według wstępnych przewidywań miałoby to nastąpić pod koniec sierpnia.

Przed chwilą rzuciłem swoistą „klątwę”, a w sumie nadal istnieje możliwość, żeby w finale zagrało trzech Polaków. Warunek jest jeden: do Stambułu musiałoby pojechać Napoli. Mnie się jednak marzy inny finał, z „tylko” dwoma Polakami. I doprawdy nie wiem, czy bardziej kibicowałbym wtedy Wojciechowi Szczęsnemu czy Robertowi Lewandowskiemu. Chyba jednak temu pierwszemu, bo to jednak Juventus. A ponadto zwycięstwo Starej Damy oznaczałoby jednocześnie, że triumfu w Lidze Mistrzów doczekał się wreszcie Gianluigi Buffon. Tyle, że w tej sytuacji Lewy mógłby zostać jednym z tych, którzy byli wybitni, a nigdy nie sięgnęli po Puchar Europy…

Dobra, będę się martwił, jak już UEFA wznowi rozgrywki, a Juve i Bayern dojdą do finału :-D

reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

Lubisz newsy na naszym portalu? Załóż bezpłatne konto, aby czytać ekskluzywne materiały z Łodzi i okolic.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama