reklama
reklama

Przemysław Rudzki dla TuŁódź.pl: „Zmienia się wszystko, zmieniły się i media” [WYWIAD]

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

Przemysław Rudzki dla TuŁódź.pl: „Zmienia się wszystko, zmieniły się i media” [WYWIAD] - Zdjęcie główne

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Sport Przemysław Rudzki odwiedził Łódź, aby promować swoją nową książkę pt. "Zapiski z Królestwa". Korzystając z okazji postanowiliśmy zadać znanemu dziennikarzowi sportowemu kilka pytań.
reklama

Tak na dobry początek – jakie są pana wspomnienia z Łodzią?
- Moje wspomnienia z Łodzią? Łódź kojarzy mi się głównie z tym, jak tutaj przyjeżdżałem w odwiedziny do Żelka Żyżyńskiego, bo razem pracowaliśmy w Przeglądzie Sportowym i jak Żelek robił jakąś imprezę urodzinową czy wieczór kawalerski, to przyjeżdżałem do niego w odwiedziny. A tak to musze przyznać, że poza tymi okazjami byłem tu raz – przy okazji promocji mojej poprzedniej książki „Futbol i cała reszta”. To chyba nie było w Manufakturze o ile dobrze pamiętam. Boże, to już kilka lat minęło i zapomniałem nawet.
Generalnie nie miałem okazji jakoś bywać w Łodzi szczególnie często. Byli tutaj kiedyś na turnieju piłkarskim jako drużyna Canal+. Nie poszło nam za dobrze. Ja nie grałem, bo na drugi dzień bardzo źle się czułem, bo dzień przed tym turniejem za bardzo się rozwinęliśmy, że tak to ujmę (śmiech)

!reklama!

Jako komentator Canal+ śledzi pan rozgrywki polskiej ekstraklasy?
- Coraz rzadziej przyznam szczerze. W tej chwili robię po prostu tak dużo meczów Premier League, że przestawiłem wajchę całkowicie na tę ligę. No to, żeby oglądać wszystkie mecze, wszystkie skróty i wyszedłem z takiego założenia, że chce się w to w pełni zaangażować. Żyłem z Ekstraklasą dobrze przez wiele lat – przez 10 lat byłem w Lidze+Ekstra. Były takie momenty, że oglądałem wszystkie mecze Ekstraklasy, wszystkie skróty i bramki, ale w pewnym momencie to się stało kolizyjne więc w tej chwili moje oglądanie Ekstraklasy ogranicza się do tego, że oglądam te najważniejsze mecze w kolejce, Ligę+Ekstra i jakieś wyciągi z bramek, żeby mieć orientację. Ale jakbym miał podzielić proporcję, to 90% tego co oglądam to jest Premier League. A 10% to jest reszta lig. No i wiadomo – Ligę Mistrzów, bo to jest najlepsza liga na świecie.

A czy w tych 10% zdarzało się, że oglądał pan nasze łódzkie, lokalne kluby?
- W tym sezonie oglądałem może łącznie ze dwa mecze z udziałem ŁKS-u. Przyznaję z ręką na sercu. Nie jestem więc odpowiednią osobą, żeby wydawać wyroki na temat łódzkiej piłki.
Natomiast ja jestem też z takiego pokolenia wychowanego na wynikach Widzewa. Takie pierwsze drużyny, które tworzyliśmy na podwórku były albo Widzewem, albo Górnikiem Zabrze, bo to były wtedy dwa największe kluby. Widzew z racji tego, że to była po prostu bardzo dobra drużyna, a Górnik z racji tego, że był blisko. Ta bliskość sprawiała, że wiele osób temu Górnikowi kibicowało. Łódź była dla mnie zawsze taka jak Sosnowiec, czyli miejscowość, w pobliżu której się wychowałem. Ten głód piłki był niesamowity. Nie ważna była liga, w której zespół gra, ale ważne było to zaangażowanie ludzi. Ja na przykład przez wiele lat kibicowałem Zagłębiu Sosnowiec. Właściwie już od podstawówki. Zdarzało się, że to Zagłębie grało gdzieś tam na trzecim poziomie rozgrywek, a na mecz przychodziło 5 tysięcy ludzi. I Łódź też mi się kojarzyła z takim miastem głodnym piłki.
Łódź kojarzy mi się w jakiś sposób z Liverpoolem. Widzę takie podobieństwa między tymi miastami. Liverpool w ostatniej dekadzie rozwinąć się bardzo mocno. I Łodzi życzę tego samego, bo wiem, że to jest specyficzne miejsce i jak rozmawiam z łodzianami, ludźmi, którzy się tu urodzili, to bardzo są do niej przywiązani. Bronią nawet rzeczy, których czasami nie da się obronić, a przyjezdni niekiedy kręcą nosem, że to nie do końca jest to, że może to nie jest do końca super i fajne miejsce do spędzania czasu i do życia. Wiem też Łódź w ostatnich latach się bardzo zmienia. I widzę to też jak tutaj przyjeżdżam. Każde duże miasto w Polsce ma takie swoje zakątki, gdzie lepiej nie być w określonych porach (śmiech), ale ma też dużo pięknych miejsc. Ja życzę Łodzi tego, żeby do najpiękniejszych miejsc nie należała Manufaktura, tylko żeby ludzie chcieli spędzać czas gdzieś na ligowych stadionach, oglądać piłkę. Albo żeby mieli kilka innych, przyjemnych miejsc.

Kończąc już powoli ten wątek piłkarski – co takiego ma w sobie angielski futbol, czego nie obserwujemy na naszych polskich boiskach?
- Co ma angielski futbol? Przede wszystkim ma dzisiaj pieniądze. Pieniądze, które są nieosiągalne, nie tylko dla polskiego podwórka, ale i dla innych lig też. To są pieniądze, dzięki którym pracują tam najlepsi trenerzy, grają najlepsi piłkarze. Ma drużynę, która zdobyła Klubowe Mistrzostwo Świata i wygrała Ligę Mistrzów. Ma w tej chwili najlepszego trenera na świecie, czyli Jurgena Kloppa. Ma też niesamowite tempo i poziom rozgrywek. Nawet jeżeli gra Burnely z Sheffield United, to to jest mecz, na który patrzy się z wielką przyjemnością. I bardzo często przyznają to fani innych lig, że nawet jeśli nie kibicują nikomu w angielskiej piłce, to dla nich to jest coś niesamowitego, że mogą usiąść w poniedziałek i obejrzeć taki mecz Wolverhampton z Brighton i odczuwać związane z tym emocje.
Jest też najlepsza realizacja na świecie, opakowanie tego w obrazek telewizyjny. Ale to wszystko gdzieś tam zaczyna i kończy się na pieniądzach. To właśnie pieniądze gwarantują jakość we wszystkim, co chcemy robić. Więc właśnie tak Anglicy sobie to urządzili. Mam jednak nadzieję, że będą to także regularnie w europejskich pucharach. Tak, żeby normą stało się to, że te dwie czy trzy angielskie drużyny są w ćwierćfinałach i żeby ta dominacja hiszpańska, która w pewnym momencie nastąpiła zeszła w cień.
Ja jestem takim hardcorowym kibicem ligi angielskiej i zawsze trzymam kciuki za angielskie drużyny jak grają w europejskich pucharach. Chyba, że tak jak ostatnio był finał Ligi Mistrzów Liverpool – Tottenham, to było mi już obojętne kto wygra. Muszę przyznać, że taki finał bardzo, bardzo mnie zadowolił.

W opisie swojej książki pisze pan, że szuka pan odpowiedzi na pytanie „dlaczego angielski futbol jest taki niezwykły?”. Udało się?
- Ja to, że jest niezwykły wiedziałem już wcześniej. Natomiast chciałem tymi historiami zarazić ludzi, bo uważam, że jak się wsiąka w historię, jak dobrze zna się historię czegoś, to jest trochę jak z ludźmi – jak się lepiej pozna człowieka, to można więcej o nim powiedzieć. To też trochę jak ze wszystkimi zdarzeniami – jeżeli mamy taki głęboki inside w coś, to też łatwiej jest nam stosować narrację do tego. I wydaje mi się, że tak też jest z tą książką. Ona pokazuje w jakiś sposób, dlaczego ta angielska piłka jest taka atrakcyjna, że to nie wzięło się z niczego, albo że to nie jest tylko era Premier League. Pokazuje, że to nie istnieje tylko od początku lat 90’, ale istnieje od dawien dawna, że to jest przełom wieków. Ponad 100 lat temu rodziły się pierwsze rzeczy, pierwsze kluby, nazwy, stadiony. Dokonywano pierwszych transferów za „większe” kwoty typu 100 funtów na przykład.
Ja do tych rzeczy chciałem sięgnąć. Chciałem je opisać, bo chciałem stworzyć też taką książkę, która będzie ponadczasowa i pokaże ludziom, że to co oglądamy dzisiaj jest efektem bardzo, bardzo długiej pracy nad piłką i dlaczego te angielskie kluby są w takim miejscu a nie innym. Mam nadzieję, że częściowo udało się na to znaleźć odpowiedź.

To właśnie ta ponadczasowość angielskiej piłki powoduje, że możemy ją nazwać obecnie jedną z najlepszych na świecie?
- Na pewno jest to jedna z najlepszych lig na świecie dlatego, że jest najbardziej wyrównana i są w nią pompowane największe pieniądze. Jeżeli drużyna, która spada z ligi, jak na przykład Fullham, może pozwolić sobie na wydanie na transfery 100 milionów funtów, albo drużyna, która telepie się na dole tabeli jak West Ham może kupić piłkarzy za 100 milionów funtów, to normalna drużyna nie ma szans rywalizować w oczach ludzi o to miano najlepszej drużyny Starego Kontynentu z tak przepompowaną pieniędzmi piłką. Znowu wracam do pieniędzy, ale bez nich nie da się dyskutować. Myślę też, że dzisiaj liga angielska jest ligą kosmopolityczną, ligą, która zrozumiała, że to co było kiedyś było stricte angielskie, ale pewna era się skończyła. Myślę, że skończyła się wraz z przyjściem do tej ligi takich ludzi jak na przykład Arsene Wenger, który zmienił futbol, zmienił diety piłkarzy, zmienił piłkarzy jako ludzi. Alex Ferguson, który trafił na Old Trafford skończył z całym drinking club. Skończyła się kultura picia alkoholu. Dzisiaj piłkarze są zupełnie innymi ludźmi. Są takimi trochę wytworami maszyn PR-owych, są przez nie wypluci, a przez to może mniej atrakcyjni dla ludzi. Na próżno dziś szukać takich ludzi i takich historii jak George Best. Ale to jest ciągle liga bardzo atrakcyjna. Dostajemy w zasadzie produkt finalny, skończony, zbliżony do perfekcji.
Mamy taką drużynę jak Liverpool, który zagrał w tym sezonie 40 meczów, w międzyczasie zdobyła Klubowe Mistrzostwo Świata, poleciała na inny kontynent, wróciła i wygrywa wszystko w lidze. Ci ludzie zdają się być jak maszyny. Więc myślę, że to też jest przewaga tej ligi – ta nieprawdopodobna fizyczność. Mimo tego, że trenerzy z Europy, którzy przybyli na wyspy, implementują różne rzeczy, to jednak cały czas, tak jak na przykład Jurgen Klopp, bazują na cechach, które pozwoliły angielskiej piłce być tym, czym jest dzisiaj. Czyli ta fizyczność i wybieganie. Mówimy o drużynie, która jest klubowym mistrzem Świata, w której grają chociażby Winaldum, który spadł z Newcastle do Championship, albo Andy Robertson, który 10 lat temu szukał pracy na Twitterze. Dawał ogłoszenie, a po 10 latach wznosił Puchar Europy i jest jednym z najlepszych wahadłowych na świecie. To pokazuje, że jeżeli ma się odpowiedniego mentora, to z każdego piłkarza można ulepić kogoś, kto jest zdolny do wielkich rzeczy. I też trochę o tym jest ta książka.

Skoro jesteśmy już przy Liverpoolu. Czy okiem eksperta to jest ten sezon, w którym "The Reds" powrócą na ligowy tron?
- Nie ma innej możliwości. Myślę, że fizycznie nie wiem co by się musiało stać. 10 piłkarzy by musiało nagle doznać kontuzji. Pamiętajmy też o tym, że Manchester City musi też wszystko wygrywać, a to wcale nie jest przesądzone. Liverpool musiałby zacząć przegrywać seriami. Nie chce mi się w to wierzyć. Chyba nawet najwięksi malkontenci, tacy pesymiści, którzy wolą się 10 razy zastanowić czy coś się wydarzy na pewno, nawet oni powiedzą, że to jest ten sezon. I fajnie! Ja się cieszę, bo uważam, że ta społeczność liverpoolska tak długo na to czeka, że po prostu na to zasłużyła po tych wszystkich latach cierpienia.

Polecamy: Widzew w Cetniewie: treningi już były, czas na pierwszy nadmorski sparing [ZAPOWIEDŹ]
Zmieniając temat – jest pan obecny w polskich mediach już od dłuższego czasu. Czy to, co dzieje się obecnie z polskim rynkiem prasowo-medialnym z pana perspektywy idzie w dobrym kierunku, czy może gdzieś jednak powinniśmy zawrócić albo przyhamować?
- Ja nie jestem osobą, która może komukolwiek mówić, żeby przyhamował. Po prostu się zmienia. Tak jak zmienia się wszystko inne. Zmienił się rynek transferowy, a piłkarze zarabiają coraz więcej pieniędzy. Zmieniły się media. Ja przychodziłem w 2003 roku do zupełnie innych mediów, gdzie ścieżka zawodowa wyglądała tak, że jak ktoś nie trafiał do dużej gazety, to nie miał szans na zaistnienie. A dzisiaj są narzędzia, które wykorzystują młodzi ludzie. Możesz być totalnie anonimowy, założyć kanał na YouTube, w ciągu roku mieć 100 tysięcy subskrypcji i przestać być anonimowy, bo wytworzyłeś bardzo fajne treści, które spodobały się innym ludziom. Myślę, że to jest ok. Kiedyś były tylko taksówki, a dzisiaj można sobie z aplikacji zamówić kierowcę, który nie jest z naszego kraju, nie zna topografii miasta i jeździ. Więc wszystko się zmienia i bylibyśmy naiwni sądząc, że możemy to cofnąć. Tego nie da się po prostu cofnąć.
Myślę, że ten rok 2020 jest przełomowy. Jest bardzo ciekawy, jeżeli chodzi o ruchy na rynku dziennikarskim. Coraz mniej dziennikarzy chce pracować w korporacjach, coraz mniej dziennikarzy chce pracować dla jednego pracodawcy, ponieważ coraz mniej ludzi chce być niewolnikami jakiejś idei, jakiejś jednej czy dwóch osób, które mówią im co mają robić. Widzę to po swoich kolegach – coraz więcej ludzi zostaje freelancerami. Bez względu na to, jaki wykonują zawód. Wolą działać biznes to biznes, wystawiać fakturę i zarabiać pieniądze z różnych źródeł. Po prostu czuć się przez to wolnymi ludźmi. I myślę, że to jest taka najciekawsza rzecz, która dzieje się aktualnie na rynku dziennikarskim, bo kończy się ten czas przyporządkowań. Takich 1 do 1. Kiedyś wiedzieliśmy, że TVP to Dariusz Szpakowski, Canal+ to Tomasz Smokowski i Andrzej Twarowski, a Polsat to Mateusz Borek. Dzisiaj ci ludzi występują w tylu miejscach, takich konstelacjach – crossoverach jak to się mówi – że rynek wygląda w zasadzie zupełnie inaczej. Ale nie możemy mieć o to pretensji, po prostu rynek się zmienia. Za 10 lat będzie wyglądał zupełnie inaczej. Jak? Tego jeszcze nie wiemy.

A pana zdaniem te obecne zmiany sprzyjają, czy jednak przeszkadzają, w rozwoju młodych dziennikarzy?
- Moim zdaniem sprzyjają, bo jednak młodzi ludzie dostali narzędzia w postaci mediów społecznościowych, w których mogą bez problemu zaistnieć. Trochę zanika pojęcie dziennikarstwa w pojęciu stricte tego słowa, bo ludzie stali się bardziej media workerami, czyli takimi osobami, które mają kamerkę w telefonie. Jesteście na to idealnym dowodem – nagrywasz dźwięk na telefon, kolega filmuje mnie też telefonem. Nie potrzebujecie teraz niczego, możecie to wrzucić teraz wszędzie i ja uważam, że to jest akurat super!
Często młodzi ludzie pytają mnie – co zrobić, żeby zostać dziennikarzem sportowym? Sorry, ale ja teraz, z perspektywy czterdziestodwuletniego faceta, nie wiem co ty masz zrobić w wieku na przykład 16 lat. To ty musisz wiedzieć jak ta ścieżka wygląda, jaką drogę przejść, jak przepłynąć przez to. To jest bardzo trudny temat. I w kwestii takiej, że głupio komuś doradzać, bo jeszcze źle mu doradzisz, on skręci w złą stronę i będzie miał do ciebie pretensję. To raz. A dwa – drogi, którymi ja się przemieszczałem są po prostu zarośnięte, albo nie ma ich w ogóle. Ja starałem się dostać do gazety. Moim marzeniem była praca w Przeglądzie Sportowym i uważałem, że to jest jedyna słuszna druga na tamten czas. A dzisiaj na pewno zrobiłbym zupełnie inaczej i moim zdaniem to jest dobre. Jedynym zagrożeniem jest to, że tych ludzi często ktoś nie weryfikuje. Nie mają nad sobą kogoś, w postaci mentora, kto usiądzie i powie nie wiem „piszesz źle po polsku”, „mówisz niefajnie po polsku”. I trochę nam ten cały dyskurs obniża poziom. Ale każda ewolucja ma swoje skutki uboczne. Wydaje mi się, że to jest proces, na który nie mamy żadnego wpływu.

Z perspektywy czasu i pana doświadczenia - co jest najdurniejsze w pracy dziennikarza czy też komentatora sportowego?
- Najtrudniejsze jest dzisiaj bycie pod taką presją, żeby coś ci nie umknęło. To, że masz wrażenie, że jest taki zalew informacji, odsianie tych informacji czy też umiejętność własnej oceny, interpretacji zdarzeń. I wciąż dotarcie do ludzi. Myślę, że to do samego końca dziennikarstwa będzie najtrudniejsze. Czym innym jest to, że przetłumaczysz artykuł z Marci (hiszpański dziennik sportowy – przyp. red.), bo wtedy jesteś wciąż tłumaczem. A czym innym jest dotrzeć osobiście do piłkarza Realu Madryt i przeprowadzić z nim wywiad. I wydaje mi się, że dojdzie do momentu, w którym tą całą elitę dziennikarstwa będą stanowić ludzie, którzy mają bezpośrednie dotarcie do tych największych gwiazd. Ktoś, kto jest dzisiaj w stanie umówić się na spotkanie z Robertem Lewandowskim jest jednak ileś długości przed kim, kto tego nie umie zrobić. I to jest pierwszy etap selekcji pomiędzy tym dziennikarstwem hiper poważnym, a dziennikarstwem takim, powiedziałbym, internetowo-socialmediowo-tłumaczeniowo jakimś tam.
Więc to jest coś, co przychodzi jaki jako pierwsze na myśl.

To co możemy tak właściwie nazwać dziennikarstwem w tym 2020 roku?
- Na pewno umiejętność przykucia uwagi ludzi, walki o ich czas. Dzisiaj czas stał się najcenniejszą walutą jaką płacimy za wszystko. Mamy mnóstwo rzeczy, które atakują nas z każdej strony. Kanały youtubowe z jednej, Netflix, książki, które chcemy ciągle czytać, albo słuchać w formie audiobooków. A czasu mamy ciągle tyle samo – 24 godziny na dobę – i musimy to jakoś zdywersyfikować. Sam to widzę po sobie, że tak się wgłebaim gdzieś w różne dziwaczne rzeczy, że przez to czytam coraz mniej książek. Czytając mniej książek moje słownictwo gdzieś ubożeje. I to wywołuje całą lawinę reperkusji dla mnie samego. Próbuje się gdzieś przed tym obronić. Próbuje na przykład słuchać audiobooków jak jestem w samochodzie, ale wiem, że to nie jest to samo. To nie jest coś co lubię do końca.
I dziennikarstwo stanie się tą umiejętnością przykucia uwagi. Ale uważam, że powinniśmy szukać tego merytorycznego dziennikarstwa, a nie takiego, które robi show dla show, że ktoś tam sobie wykole oko za 5 milionów like’ów, albo ktoś wypije denaturat w lesie jak tam jakiś facet. Są i takie rzeczy w YouTubie. I to nie ma nic wspólnego ani z dziennikarstwem, ani z człowieczeństwem w moim postrzeganiu świata. Więc myślę sobie, że to dziennikarstwo będzie takim zupełnie nowym tworem stricte ocierającym się o YouTuba niż o papier, który możemy wziąć do ręki, powąchać. Ciężkie czasy nastają dla prasy, ale za to dobre nowych mediów.

Sam prowadzi pan własny kanał na YouTubie czy też występował w Misji Futbol. Czy te różnice pod kątem możliwości czy też pozyskania odbiorcy pomiędzy YouTubem a prasą są aż tak widoczne?
- Gazeta jest przede wszystkim czymś co drukujesz i sprzedajesz. Gazeta jest poniekąd paywallem, bo ten człowiek musi wstać, czasami pada deszcz, a on musi iść do kiosku. Spojrzy przez okno, pokręci nosem, ale musi iść, wydać 3zł, 5zł, 7zł w zależności od tego co lubi czytać. Natomiast YouTube jest najprostszą formą komunikacji. Robisz liive’a na YouTubie, odpalasz go z komórki i natychmiast masz reakcje ludzi. W gazecie tego czytelnika nie znasz, nie wiesz do końca kim on jest. A na YouTubie od razu wiesz jaki ma nickname albo imię i nazwisko, czasem jak wygląda, jeżeli dołączy zdjęcie, jakie ma poglądy polityczne, bo często się z nimi odnosi, obnaża i próbuje wchodzić z tobą w taką dyskujse. Wiesz, czy jest agresywny, czy jest łagodny. Po prostu wiesz o nim wszystko po 5 minutach. I to jest taka reakcja bardzo organiczna, czasami trudna do okiełznania, nie ukrywam, ale na pewno dająca bardzo dużo frajdy, jeżeli ten dialog z tą społecznością prowadzisz konsekwentnie, w sposób nieprzerwany i stały.
Ja przyznaję, że tych filmików za mało tam wrzucam. A to wynika z różnych obowiązków zawodowych i domowych. Traktuje to czysto hobbystycznie. Przynajmniej na tę chwilę. Na pewno nie wyżyłbym teraz z kanału YouTubowego, tego jestem pewien. Ale gdyby przyszła taka sytuacja, że musiałbym zająć się tylko tym i puściłbym w to więcej pary, to myślę, że po jakimś czasie na pewno dałoby radę to zrobić.

reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

Lubisz newsy na naszym portalu? Załóż bezpłatne konto, aby czytać ekskluzywne materiały z Łodzi i okolic.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)
Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama