reklama
reklama

Sandra miała szczęście. Przeżyła, bo urodziła się w więzieniu. Jej rodzeństwo wylądowało w beczkach

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor: | Zdjęcie: pixabay

Sandra miała szczęście. Przeżyła, bo urodziła się w więzieniu. Jej rodzeństwo wylądowało w beczkach - Zdjęcie główne

Dzieci, którym cudem udało się przeżyć, wyjechały z Łodzi. Zostały zaadoptowane przez zagraniczne małżeństwo | foto pixabay

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości Łódź W tym roku Sandra, dziewczyna, której rodzeństwo zostało zamordowane przez jej rodziców, skończy dwadzieścia lat. W jej przypadku można mówić o wielkim szczęściu. Przeżyła, ponieważ sprawa wydała się, kiedy jej matka była z nią w szóstym miesiącu w ciąży.
reklama

Jadwiga N. urodziła Sandrę w więzieniu. I to najprawdopodobniej uratowało życie dziecka. Przeżyła również jej starsza o 11 lat siostra, którą ojciec miał wyjątkowo dobrze traktować. Niestety, czwórka ich rodzeństwa - pięcioletnie bliźniaki, trzydniowa dziewczynka oraz ledwie co urodzony chłopiec, wylądowali w beczkach. 

Myśleli, że ukrywa się w szafie. Znaleźli beczki, a w nich ciała czwórki dzieci 

Ta zbrodnia w 2003 roku wstrząsnęła całą Polską. Policja odkryła, że małżeństwo N. mordowała swoje dzieci, a następnie wkładała je do beczek. Na początku trzymali je w piwnicy, jednak kiedy okazało się, że w ich okolicy grasują włamywacze, wzięli je do domu. Jak tłumaczyli, bali się, że ich sekret wyjdzie na jaw. Wyszedł, można powiedzieć przypadkowo. Jak relacjonowały w 2003 roku media, policja w ich domu pojawiała się kilkukrotnie. Szukała podejrzanego o włamania i kradzieże Krzysztofa N. Jednak nikt im nie otwierał drzwi. Tamtego dnia, 26 kwietnia, funkcjonariusze słyszeli, że w domu ktoś jest, dlatego nie zamierzali odpuścić. O pomoc poprosili straż pożarną, która do mieszkania dostała się przez okno balkonowe.

Kiedy policjanci podejmowali tę interwencję, zapewne nie spodziewali się takiego odkrycia. W środku, jak się okazało, była żona mężczyzny - Jadwiga. Twierdziła, że nie wie, gdzie jest mąż. Mundurowi postanowili przeszukać mieszkanie, by przekonać się, czy mężczyzna się nie ukrywa, zajrzeli więc do szafy. Nie było go tam, były za to cztery duże beczki, takie, które używa się do kiszenia kapusty. Były one zamknięte i uszczelnione silikonem.  Po ich otwarciu służby dokonały makabrycznego odkrycia. W pierwszej, pod stertą ubrań natrafiono na zmumifikowane zwłoki chłopca. W następnych znaleziono kolejnych dwóch chłopców oraz dziewczynkę. 

Kobieta przyznała, że w beczkach są ciała jej dzieci. 30-latka została zatrzymana. Okazało się, że jest w ciąży. Przewieziono ją na badania do Szpitala Centrum Zdrowia Matki Polki. Z wpisów w jej dowodzie osobistym wynika, że miała troje dzieci - 11-letnią dziewczynkę i dwóch 9-letnich chłopców - bliźniaków.

- mówi ówczesny rzecznik prasowy Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi. Okazało się, że chłopcy do beczek trafili w 1999 roku. Wszystko miało zacząć się od Kamilka, który narzekał na ból brzucha. Rodzice zamiast do lekarza dali mu czekoladę i kazali położyć się spać. Rano chłopczyk miał nie żyć. Ojciec tłumaczył, że był tak zrozpaczony, że postanowił zabić siebie i resztę rodziny. Podał wszystkim relanium, po którym tylko drugi z bliźniaków -  Adam się nie obudził. By sprawdzić, że chłopiec faktycznie nie żyje, mężczyzna wsadził jego głowę do wanny wypełnionej wodą, a potem jego martwe ciało wsadził do beczki. Po roku urodziła się Karolina, która została zamordowana po trzech dniach. Po kolejnym roku do beczki trafił kolejny noworodek - Maciuś. N. twierdzili, że dziecko nie żyje, bo nie płakało po klepnięciu w pupę.

Sąd: kobieta nie była ofiarą, ale współsprawczynią 

Po makabrycznym odkryciu funkcjonariuszy, kobieta zdążyła ostrzec męża, żeby nie wracał do domu. Razem z nim przebywała jedyne ocalałe dziecko - 11 wówczas Monika. Mężczyznę udało się zatrzymać dzień później. Przyznał się do morderstwa dzieci, przekonywał jednak, że je kochał. Jadwiga twierdziła natomiast, że jej jedyną winą jest to, że nie powiedziała nikomu, co się u nich dzieje. Sąd był jednak innego zdania i nie uznał kobiety za ofiarę, ale współsprawczynię.

W kwietniu 2004 r. do Sądu Okręgowego w Łodzi wniesiono akt oskarżenia przeciwko Krzysztofowi i Jadwidze N. Oskarżono ich o zabójstwo czwórki dzieci, znieważenie ich włok, oszustwa na szkodę instytucji takich, jak ZUS i MOPS, a także o usiłowanie zabójstwa Moniki, kiedy podali jej relanium. Oboje w czerwcu 2004 r. zostali skazani na dożywotnie pozbawienie wolności. Sprawa trafiła do II instancji, gdzie w marcu 2005 r. Sąd Apelacyjny utrzymał karę dożywotniego więzienia dla Krzysztofa N. z możliwością warunkowego, przedterminowego zwolnienia po 35 latach, a Jadwidze N. obniżył ją do 25 lat. Wyroki podtrzymał także Sąd Najwyższy.

Czy ten wyrok jest sprawiedliwy? Jest, ale można powiedzieć, cóż znaczy ta nasza karna sprawiedliwość, jakie to ma znaczenie w tej sprawie? Na szczęście dziecko, które nie zostało zniszczone, wszystko zapamiętało. Mamy chłodną relację kogoś, kto zrozumiał mechanizmy psychologiczne. Jeżeli dziecko wiedziało wszystko o dręczeniu, o zabijaniu to nie sposób przyjąć, że Jadwiga N. mogła tego nie widzieć. Każda matka ma obowiązek chronić swoje dzieci, bo takie jest prawo natury.

 - mówił wówczas prezes Izby Karnej Sądu Najwyższego. 

To nie był dom, to było piekło 

Teraz już wiemy, że bliźniaki oraz Monika przeżyli w swoim domu piekło. Mieszkańcy kamienicy w Łodzi, których sąsiadami był Krzysztof i Jadwiga, przyznali, że niewiele wiedzieli o tej rodzinie. Twierdzili, że bali się mężczyzny, który zachowywał się agresywnie. Mówili, że słychać było, jak bił dzieci, które zresztą prawie w ogóle nie wychodziły z mieszkania. Policja nieraz była w ich domu. Mężczyzna został nawet skazany na dwa lata pozbawienia wolności w zawieszeniu za znęcanie się nad synem, Kamilem. Miał mu złamać nogę i dusić, zakładając na głowę reklamówkę. Zresztą nie oszczędzał również drugiego syna - Adama, na którym  stawał, kiedy ten był niegrzeczny. Po wyroku rodzeństwo zabrano do domu dziecka, jednak zdaniem opieki społecznej ojciec dobrze rokował, dlatego dzieci wróciły do rodziców. 

Kobieta opowiadał śledczym, że bliźniaki tak się bały mężczyzny, że prawie w ogóle nie mówiły. Monika natomiast przyznała, że razem chowali się przed ojcem, najgorzej miało być, jak ten był pijany. Dziewczyna była świadkiem wszystkich tych okrucieństw i nie wiadomo do końca, co sama przeżyła. Po aresztowaniu rodziców twierdziła, że poczeka aż jej mama wyjdzie z więzienia, a potem z nią zamieszka w miejscu, gdzie nie znajdzie ich ojciec.

W czerwcu w 2003 roku w Zakładzie Karnym w Grudziądzu urodziła się Sandra, siostra Moniki. Dziewczynki wyjechały za granicę, gdzie zostały adoptowane. Jadwiga i jej był mąż (para rozwiodła się w więzieniu) zostali pozbawienie praw rodzicielskich. Kobieta była tym faktem oburzona, do końca sprawiała wrażenie, jakby nie wiedziała, jakich czynów się dopuścili. Pisała listy do starszej córki i dopytywała, czy ta je otrzymuje. Kobiecie do odsiadki zostało zaledwie pięć lat. Czy później wróci do Łodzi?

Utopione noworodki trzymała w zamrażarce. Potem włożyła je do beczki 

20 sierpnia 2003 roku cała Polska znowu usłyszała o beczkach, w których znajdowały się dzieci. Tym razem sprawa miała miejsce w podlubelskim Czerniejowie. Jak informował wówczas Kurier Lubelski  8- i 12-letnia córki małżonków K. sprzątały posesję. Postanowiły też wyrzucić zawartość stojącej w piwnicy budynku beczki. Chciały się jej pozbyć, bo z pojemnika wydobywał się odór. Myślały, że to dlatego, iż rok wcześniej była w niej kiszona kapusta. Dziewczynki przetoczyły beczkę na odległy koniec pola. Kiedy ją otworzyły, żeby wyrzucić jej zawartość, zobaczyły dziecięce główki. Jak się okazało, tragedia miała miejsce wiele lat wcześniej, między 1992 a 1998 rokiem. Andrzej i Jolanta K. mieszkali w bloku na lubelskich Czubach. Kobieta regularnie zachodziła w ciążę. Niektóre dzieci rodziła i wychowywała. Innych nie chciała. Te rodziła w domu, w wannie. Noworodki topiła, przytrzymując ich główki pod wodą. Zwłoki zawijała w gazety i reklamówki. Potem wkładała je do zamrażarki. Dlaczego zabijała? Kobieta twierdziła, że działała pod presją swojego męża. Andrzej K. miał się znęcać nad nią psychicznie i fizycznie. Wszystko dlatego, że nie chciał więcej dzieci. W 1999 roku rodzina K. przeprowadziła się do Czerniejowa. Zwłoki noworodków początkowo i tam przechowywane były w zamrażarce. Wiosną 2003 r. kobieta umieściła jednak szczątki dzieci w beczce. 12 lutego 2010 r. Jolantę K. skazano prawomocnie na 25 lat więzienia. Andrzeja K. na 8 lat za podżeganie do pierwszej ze zbrodni.

(Źródło: Kryminalne opowieści, Kurier Lubelski)

 

reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

Lubisz newsy na naszym portalu? Załóż bezpłatne konto, aby czytać ekskluzywne materiały z Łodzi i okolic.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama